About Me

header ads

Dziennik pandemiczny 16.03.2020 r. – poniedziałek (popołudnie)

Ile będzie kosztował nas eksperyment Brytyjczyków? Ich czołowe zderzenie z COVID-19. Koncepcja „odporności stadnej” może okazać się z dupy. Tymczasem na wyspach przebywa ponad siedemset tysięcy Polek i Polaków. Nawet nie formułuję w tej kwestii pytań. Ich retoryczność byłaby porażająca.

W Polsce wciąż trzycyfrowa liczba potwierdzonych zachorowań. Po południu notowano ich około 150. Niebezpiecznie mało. Nie widzę w tym niczego dobrego. To raczej dowód na to, że coś tutaj działa nie tak jak powinno. Jest taka scena w filmie „Indeks”, w której oficer milicji przesłuchujący głównego bohatera, studenta-literata Monetę podprowadza go do okna, pokazuje mu przez to okno ludzi chodzących po ulicy i mówi, mniej więcej, coś takiego:
„Wy Moneta, nie jesteście dla nas podejrzani. Wy już tutaj jesteście. Popatrzcie tam, Moneta, oni są podejrzani. O nich nic nie wiemy. O was Moneta wiemy już wszystko.”
Parafrazuję z pamięci. Ale taki jest mniej więcej sens wypowiedzi tego gliniarza i taki jest mniej więcej problem z tym, że wykonujemy żałośnie niską ilość testów. Chuja wiemy o faktycznej ilości zakażeń i rząd wie, że chuja wie i niepokoi się bo jest o co, ponieważ chodzą po ulicach „zdrowi”, o których nic nie wiadomo.

Z drugiej strony, myśląc w ten sposób, można przecież oszaleć i wpaść w pułapkę własnej paranoi. Ale kiedy facet w sklepie grzebie w kajzerkach jak Herman Goering w filmie „Król Olch” grzebał w misie pełnej diamentów, kiedy te kajzerki maca jakby to były kurze jaja, albo niewiadomo co jeszcze, to ja już tych kajzerak po nim nie kupuję. Myślę sobie: Tak, Misiu! Możliwe że zaczynasz świrować, ale zostaw Słoneczko te kajzerki po tym panu, który je badał skrupulatnie jakby to były perły albo piersi narzeczonej, tudzież pośladki narzeczonego i kup ty sobie pieczywko ryżowe, Misiu Złoty i idźże ty do domku, rączki umyj i wróćże ty do swoich zajęć, które przecież tak świetnie potrafisz sobie organizować. Zawsze potrafiłeś.

Bielan mówi, że wybory zostaną przełożone tylko w wypadku stanu nadzwyczajnego. To teraz już wiemy dlaczego do maja nikt tego stanu nadzwyczajnego nie wprowadzi. Mamy obecnie sytuację, że kampania wyborcza wyłącznie jednego kandydata jak dotąd niewyhamowała. Dżuma i polityka. Taki pisowski danse macabre. Pasują do tego. Z tą swoją ponurą teologią. Tą martyrologią. Tym oczekiwaniem od narodu gestów heroicznych, a jednocześnie z tym ich niepohamowanym pragnieniem władzy i „ichniego” porządku. Z tym ich pełzającym zamordyzmem. Historia stworzyła im idealne warunki. Któż nie chciałby zarządzać dekretami, kiedy cały naród sra pod siebie ze strachu przed śmiercią, uszkodzeniem płuc, kaszlem, katarem, bólem głowy, biegunką. Więc jeździ Duda po Polsce jak pielgrzym i głosi dobrą nowinę. Ewangelizują po swojemu. Każdemu taka Ewangelia na jaką sobie zasłużył, no to kurwa mamy co chcieliśmy.



Tymczasem Wielki Nieobecny, prezes Kaczyński udał się w niedzielę na mszę świętą i przyjął komunię „do ust”. Ileż w tym sformułowaniu zmysłowej niepoprawności. Ileż w gruncie rzeczy czai się tam perwersji. Usta Jarosława Kaczyńskiego. Miejsce, do którego wolałbym nie zaglądać. Prasa uspokaja, że „ksiądz wcześniej zdezynfekował ręce”. Po mszy – o czym informuje nas prasa jakby w duchu doniesień prasowych z Korei Północnej – prezes rozmawiał przez chwilę z kapłanem mówiąc „że należy się modlić”. Na mszy obecnych było również dwóch ochroniarzy. Mam nadzieję, że chłopcy z ochrony są wierzący. W przeciwnym razie nie zazdroszczę im roboty. Usta prezesa, ksiądz dezynfekujący ręce, modlitwa, a w tle COVID-19.

Kiedy Niemcy weszli do Związku Radzieckiego, Stalin milczał dwa długie tygodnie. Sowieckie metody sprawowania władzy są Prawu o Sprawiedliwości wyjątkowo bliskie i gdyby nie ten ich „Pan Bóg” właściwie mogliby się pod tą bolszewią otwarcie podpisać – zmierzam do tego, czy Jarosław Kaczyński w końcu przemówi, tak jak tamten, w końcu ogarnął się, otarł łzy i kogo trzeba opierdolił, komu trzeba schlebił, a kogo trzeba zagrzał do walki? Czy też prezes zachowa się tak jak wtedy, 13 grudnia 1981 roku, to znaczy prześpi to co najważniejsze, a potem będzie robił sobie zdjęcia w kapciach i z grubym kocurem na rękach, uśmiechając się do obiektywu tym swoim nieodgadnionym uśmieszkiem jak jakaś pokraczna wersja Mona Lisy (sprawdziłem, człon „Mona” unieruchomił już fleksyjnie słownik poprawnej polszczyzny w roku 2000, więc jakby co to jest poprawnie).




Autor:
Marcin Zegadło
poeta, publicysta


#voxpopulipl #MyObywatele #SpołeczeństwoObywatelskie #NGO #WolneMedia #wieszwięcej #wieszwiecej #portalobywatelski #czasnazmiany #koronawirus #dziennikpandemiczny

Prześlij komentarz

0 Komentarze