Może epidemia koronawirusa otworzy głowy rządzących na nowe, dobre, wykorzystywane w innych rozwiniętych krajach rozwiązania.

Każdy z Was poczuł się źle i nie mógł iść do pracy. Każdy z Was źle się czując musiał iść do lekarza, żeby otrzymać zwolnienie lekarskie potwierdzające Waszą czasową niezdolność do pracy. Ja też to przeżyłem – pierwsza i szczęśliwie dotąd ostatnia angina paciorkowcowa podczas stażu podyplomowego. A czy dla wszystkich nie łatwiej byłoby, gdyby każdy z nas mógł informować pracodawcę o krótkiej (3-5 dni – do dyskusji) nieobecności bez potwierdzania jej przez lekarza?

Wiele krajów cywilizowanych, do których już podobno Polska należy (moim zdaniem jeszcze pretenduje), wprowadziło powyższe rozwiązanie. Masz grypę? Dzwonisz do pracodawcy i informujesz go o pozostaniu w domu. Masz ostry nieżyt żołądkowo-jelitowy? To samo. Anginę? Analogicznie. Złe samopoczucie, gorączkę? Znowuż.

Widzę tutaj przynajmniej kilka korzyści dla całego systemu:
1. Mam infekcję, zostaję w domu, mam szanse na szybsze wyleczenie, a co za tym idzie – szybszy powrót do pracy.
2. Nie idę do pracy – nie jestem wierny szkodliwemu, a zarazem jakże popularnemu w Polsce zjawisku – prezenteizmowi, czyli obecności w pracy pomimo choroby, która zdecydowanie zmniejsza efektywność mojej pracy, a ponadto może doprowadzić również do zarażenia współpracowników.
3. Nie idę do lekarza (tutaj zyskujemy trzy kolejne korzyści):
a) nie zajmuję kolejki w celu uzyskania świadczenia – orzeczenia o czasowej niezdolności do pracy (większość infekcji jest krótka, samoogranicza się i nie wymaga celowanego leczenia, tym bardziej wizyty u lekarza już po pierwszym dniu złego samopoczucia, gorączki, grypy czy ostrego nieżytu żołądkowo-jelitowego),
b) nie narażam siedzących w poczekalni na zarażenie moją infekcją (wiele osób w poczekalni, to pacjenci z chorobami przewlekłymi, starsi, których układ immunologiczny/odpornościowy jest zdecydowanie mniej wydolny, przez co narażenie na infekcję jest większe),
c) nie narażam siebie na „nadkażenie” swojej infekcji innymi patogenami (infekcja, spadek odporności, jeżeli jakiś pacjent ma również infekcję, np. bakteryjną, to istnieje większe ryzyko, że, jeśli jest ona zaraźliwa, to się nią zarażę).

Oczywiście głównym argumentem przeciw takiemu rozwiązaniu jest wszechobecne podejrzenie, że Polki i Polacy na pewno by w takiej sytuacji oszukiwali i na pewno by takich krótkich zwolnień, często bez przyczyny, nadużywali.

W Polsce panuje przekonanie, że polityka zakazów i nakazów jest skuteczniejsza niż polityka skupiona na wynagradzaniu posłusznych. Doświadczenie z wielu innych, bardziej moim zdaniem cywilizowanych, krajów pokazuje, że niekoniecznie ograniczenia są zawsze korzystniejsze. Zawsze znalazłyby się czarne owce, które nadużywałyby tego typu świadczeń, jednak równie dobrze mogą robić to – i zapewne robią – teraz.

Mając jednak na uwadze wiele korzyści dla systemu (i dla pracodawców, i dla pracowników, i dla pacjentów, i dla systemu – kolejek) uważam, że nagłe, ostre zachorowania, które uniemożliwiają podjęcie pracy i nie wymagają wizyty u lekarza w celu rozpoczęcia procesu diagnostyczno-terapeutycznego, powinny być załatwiane z pracodawcą „na telefon”, a nie każdorazowo związane z wizytą u lekarza (w trakcie choroby, czy krótko po niej, aby otrzymać zwolnienie wstecz do 3 dni; wyjątek psychiatra).

To kolejny przykład, jak w łatwy i szybki, małym obciążeniem finansowym, można poprawić funkcjonowanie publicznej ochrony zdrowia.

Chcieć, znaczy móc.

Autor:
Bartosz Fiałek
Przewodniczący Regionu Kujawsko-Pomorskiego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy
https://www.facebook.com/bfialek/

#voxpopulipl #MyObywatele #SpołeczeństwoObywatelskie #NGO #WolneMedia #wieszwięcej #wieszwiecej #portalobywatelski #czasnazmiany #NFZ