Zimne stopy, miękkość poduszek, zapach świeżej pościeli i lekki, letni powiew wiatru w lipcowy wieczór, niedokończona butelka czerwonego wina i spokój. Ciepło skumulowane przez cały dzień potęguje zapachy roślin z ogrodu, czuć żywotniki i z oddali lipę, a przede wszystkim skoszony trawnik. Podlewać nie trzeba było, spadł nagły, ciepły jak prysznic deszcz po upalnym dniu, wzmacniając zapach kumaryny. Bez takich emocjonalnych twierdz, życie byłoby daremne, nie byłoby sensu się starać, pustynia byłaby pustynia. Takie oazy są jednocześnie punktami poboru mocy, stacjami doładowania baterii, miejscem kumulującym światło. Córki już śpią, są szczęśliwe i bezpieczne, cisza po całym dniu mogla wyjść z tajemniczych zakamarków i rozgościć się między nami i spowodować spokojny dialog bez slow. Ludzie to nazywają szczęściem, „uroczym” szczęściem.

Takie obrazy powracają oglądając setki zdjęć z lat 2001 -2007, kiedy córki były małe, kiedy cały ich świat gdzieś tam skupiał się na doświadczaniu życia i kręcił się kolo rodziców, a ich bezpieczeństwo, szczęście, zdrowie i rozwój były najważniejsze. Gdyby wszystkie pojawiające się emocje można było skumulować i wykorzystać jakaś dziwna nowoczesna metoda Elona Muska i przetworzyć na paliwo, pewno można by napędzić odrzutowiec, sięgając stratosferycznej wolności lub uczuciowej nieważkości. Można by cala rodzinę wysłać w podróż do gwiazd, aby razem docenić więzi i zgubić się w przestrzeni.

Światy, ludzie, emocje zapisane są w kadrach setek zdjęć. To wszystko mieści się przeważnie w kilku pudlach, dziesięciu albumach, na paru twardych dyskach. Nasze życia staja się informacja. Po jakimś czasie jak już nas nie ma, informacja zbędna. Na zdjęciach są nasze twarze jeszcze bez zarostu i zmarszczek, bez widocznych znamion przemian i zmartwień, zaczynają się jednak przeistaczać w kolejnych pudlach. Twarze poddane są niezauważalnemu procesowi „rzeźbienia”, rzeźbienia dłutem czasu. Wydaje się, że zyskujemy szlachetne rysy, a to przecież tylko starość i degradacja naszej zewnętrznej powłoki, entropia. Wspomnienia złapane w potrzasku miedzy przeszłością i przyszłością są jeszcze bardzo żywe, pamięta się poszczególne epizody złapane do kolorowej siatki, uczucia powracają wodospadem. Po chwilach sentymentalnych wzruszeń przychodzi nagła myśl, ostra jak lancet, tego już nie ma, to są obrazy przeszłości, strzępy uczuć i kawałki wrażeń. Zostaje po nas trochę celulozy w starej formie papierowych zdjęć, parędziesiąt megabajtów wspomnień, jakieś nic nie znaczące materialne pamiątki, jakiś list, trochę złota i wirtualne wspomnienia zamknięte pod czaszka, nic więcej. Wszyscy mamy podobne światy, podobne odczucia, identyczne przypadki. Jedni sobie to wszystko uświadamiają, inni żyją dniem dzisiejszym, łapiąc chwile. W pewnym wieku zaczyna się mimowolne postrzeganie momentów i obrazów przeszłości, tych chwil szczęścia i tragedii, ekstaz i traum. Widzimy więcej, rozumiejąc coraz mniej. Wydaje nam się, że plan życia pisany przez wielkiego scenarzystę jest kłamstwem i przypadkowym improwizorium, ze początek wypływa z niebytu, a koniec zatacza krąg i niknie beznadziejnie w tym samym pieprzonym niebycie niszcząc cala, pozorna scenografie zbudowana niby specjalnie dla nas.

Wszystko to razem jest szczególnymi przypadkami szczęścia, kolekcja pozytywnych myśli, zbiorem wspomnień o dzieciach, pamięć absolutna o nas, o rodzicielskim wysiłku, wreszcie o zonie i mężu. Trywialisci nazywają to „życiem” i naturalnymi banałami i frazesami. Dla mnie to jednak mąższ mojego serca i masa mózgu części niemalże materialne w porządku ukrytym. Te banały są naszym sensem i mirażem, są wszystkim i niczym, są wypełnieniem i próżnia absolutna. Bez nich byłoby „nic”.

Bardzo Lubie pociągi jako środek lokomocji, nawet te szybkie, chińskie czy japońskie, czy francuski, sławny już TGV, są jakby z innej, wcześniejszej epoki. Wyruszają z punktu A i dojeżdżają do punktu B, jada wyznaczona trasa, często się zatrzymują, pozwalają na korektę trasy podróży. Można wysiąść, Moza złapać inny pociąg jadący w innym kierunku. Do spełnienia każdej podróży służą dostępne wymiary: odległość, prędkość, kierunek i czas. Nie są to te nowe wyczyny ludzkiej technologii w przestrzeni, nie są to pojazdy kosmiczne, rakiety, gdzie wysokość zamienia się w odległość nie wiadomo kiedy, chyba jak przestaje działać grawitacja? Gdzie prędkość obiektu na orbicie jest prędkością samej ziemi, gdzie mimo braku widocznego ruchu, obiekty pędzą z nieokiełznana szybkością, gdzie mimo braku zakłóceń nic nie słychać, gdzie niby tak dużo materii, a jednak pusto, gdzie próżnia ani nie odpycha, ani nie przyciąga, gdzie na nic się zdaje gorąc słońca przy zerze bezwzględnym, gdzie wydarzenia toczą się inaczej.

Trywializując i opierając sprawy o absurd i banał, każdy ma już wykupiona miejscówkę na pociąg, który kiedyś przyjedzie, do którego wejdziemy lub nas wniosą, i który zabierze nas w ostatnią podróż przy otwartym semaforze przymuszonej wolnej woli, zobaczymy zielone światło niecierpliwej gotowości i podniesiona dłoń głównego zawiadowcy ze środkowo wyprostowanym palcem, na pożegnanie. Nie będziemy już musieli uwazac, aby nie pomylić peronu, aby kupić wodę i kanapki na dobra podróż ...i martwic się żeby wysiąść na odpowiedniej stacji, bo ostatniej stacji nie będzie. „Urocze” to wszystko...!


Autor:
Tomasz Zarychta



#voxpopulipl #MyObywatele #SpołeczeństwoObywatelskie #NGO #WolneMedia #wiesz-więcej #wieszwiecej #portalobywatelski #czasnazmiany