W czyim interesie leży koronawirusowa moda i jakich środków manipulacji używają media, by ją podsycić? Zdradzę Ci to jako dziennikarz i wykładowca dziennikarstwa, redaktor, marketingowiec i sprzedawca, który te triki zna na wylot. A Ty zdecydujesz, w co wierzyć… i co kupić.

Wielkie litery, wykrzykniki, generalizacje, pogrubienia, zaokrąglenia danych, wypowiedzi ekspertów, kadrowanie rzeczywistości, bombardowanie argumentami, nieprecyzyjne analogie, sylogizmy, dobór pozornych synonimów, które synonimami nie są… To tylko garstka środków i technik, którymi od lat dziennikarze, sprzedawcy, politycy i wszelkiej maści specjaliści a nawet naukowcy podciągają i naginają fakty, aby tylko osiągnąć założony efekt. Efekt, którym może być zwiększenie nakładu gazety, wzrost przychodów z powierzchni reklamowych, sprzedaż produktów i usług, pozyskanie głosów wyborców czy wręcz sfalsyfikowanie wyników badań naukowych, aby tylko nie przyznać się, że nasza wstępna teza była błędna.
www.pixabay.com
Propos badań: podobno paręnaście lat temu w jednej z wrocławskich uczelni rozbawienie połączone z niedowierzaniem wzbudził naukowiec, który podczas prac nad bodaj rozprawą habilitacyjną posłużył się metodą „na widelca”. Jego celem było udowodnienie postawionej na wstępie tezy, wg której wzrost jakiejś tam rośliny zależny jest od stopnia zanurzenia jej korzenia w wodzie. Badania empiryczne pokazały jednak, że taki wpływ nie istnieje (a więc cała koncepcja pracy poszła się… chrzanić). Zrozpaczony facet podczas szykowania dokumentacji fotograficznej miał ponoć docisnąć korzonek rzeczonej rośliny widelcem tak, aby zanurzył się w wodzie, potwierdzając główną tezę badawczą. Sęk w tym, że nieszczęsny botanik nie dostrzegł, że na jednej z fotografii narzędzie zbrodni pozostało widoczne, co oczywiście ujawniło oszustewko.

No właśnie, zauważyłeś że w powyższej historii padają słówka „podobno”, „bodaj” i „ponoć”? Czy wzbudziły one Twoją czujność i dystans? No bo powinny! Skoro pojawiają się tego rodzaju słowa – niedopowiedzenia, oznacza to, że komunikuję Ci plotkę, a nie obiektywnie stwierdzony fakt. No i rzeczywiście: o metodzie „na widelca” dowiedziałem się kilkanaście lat temu podczas imprezy, gdzie – przy wódce i pizzy – wśród paru znajomych doktorantów opowiadaliśmy sobie tego rodzaju zasłyszane opowieści z trzeciej ręki.

A czy taka sytuacja jednak miała miejsce? Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia… Mało krytycznemu umysłowi nie przeszkodzi to jednak powtórzyć anegdotę, rozpowszechniając być może mit, ale przy tym generalizując i wyolbrzymiając patologie w świecie nauki. A stąd już prosta droga do publicznej dyskusji nt. zasadności nadawania stopni naukowych, finansowania badań i zatrudniania „takich” ludzi w tym czy w innym sektorze.

Mały, ale wariat. Czyli prawda czasu i prawda ekranu

Wróćmy jednak do wirusa koronnego. Jeśli wierzyć ogólnemu obrazowi sytuacji wyłaniającemu się ze zbyt wielu niezależnych źródeł, raczej nie ulega wątpliwości, że wirus sam w sobie nie jest mistyfikacją: istnieje, jest zaraźliwy, ale przy tym – statystycznie nieistotny. (Wiem, wiem – zaraz ktoś słusznie zakrzyknie: „Dutko, kiedy to paskudztwo uszkodzi Ciebie albo kogoś bliskiego, to będziesz mógł tę statystykę w nos pocałować!”. Ale na razie nie dotknął, a więc poczynam sobie odważniej).

Reasumując: wirus jest, rozchodzi się po globie dynamicznie, ale jest bardzo niegroźny, przynajmniej jeśli chodzi o relatywnie niskie statystyki umieralności (od ok. 0,3-1% wg szacunków Polskiej Akaedmii Nauk, do ok. 3,5% wg Wikipedii).

Jeśli jednak spojrzymy na mapkę „szerzenia się” choroby w skali globalnej, czerwono na białym widzimy, że mamy pandemię, bo przecież wirus objął już bez mała pół świata! I pal licho, że dla zaróżowienia całego kraju na miarę Rosji czy Brazylii wystarczyły po dwa zachorowania (bo nawet nie śmierci!) w przeliczeniu na ponad 340 mln ludzi:
źródło: pl.wikipedia.org/wiki/Szerzenie_si%C4%99_zaka%C5%BCe%C5%84_wirusem_SARS-CoV-2 (dostęp: 02.03.2020, 16:00)
Kiedy widzę tego rodzaju idiotyczne i nieuczciwe formy prezentowania danych, zwykle przychodzi mi na myśl kapitalna kampania mózgowa serwisu Mała Psychologia pt. „A dowodzik jest?”, której twórcy zachęcają do myślenia choćby odrobinę bardziej krytycznego pokazując, jak selektywne naświetlenie faktów i wykadrowanie rzeczywistości bywa wykorzystywane do manipulowania naszymi umysłami:
źródło: www.facebook.com/kampaniadowodzikjest (dostęp: 02.03.2020, 15:38)

Jak jeszcze manipulują?

Sposobów jest wiele. Rzućmy okiem na kilka najciekawszych właśnie w kontekście koronawirusa i na dowód, że ktoś nas tu za wszelką cenę chce zrobić w bambuko.

Kadrowanie i generalizowanie rzeczywistości. To jeden z najstarszych i najprostszych sposobów manipulowania odbiorcą, któremu pokazuje się tylko wycinek z większej całości, obrazek. Znamy to doskonale z propagandy obecnej patii rządzącej, która rozsmakowała się w tego rodzaju falsyfikowaniu rzeczywistości przez swoją główną tubę propagandową, czyli Telewizję Polską.

Ale i dziennikarzom pomniejszych serwisów informacyjnych trudno oprzeć się pokusie sięgnięcia po to łatwe i tanie narzędzie wywierania wpływu. Oto w serwisie dw.com, w całkiem zresztą nieprzesadzonym i dość rozsądnym tekście, znajdujemy taką oto paskudną manipułę:
źródło: www.dw.com/pl/co-naprawd%C4%99-potrzeba-w-domu-na-wypadek-katastrofy-oficjalna-lista/a-52588509 (dostęp: 02.03.2020, 13:14)
Pani Autorko, czy nie wstyd Pani opierać się na pojedynczym zdjęciu, na którym widoczny jest jeden metr kwadratowy i kilka pustych skrzynek w jednym tylko sklepie, i na tej podstawie posuwać się do generalizacji, że w całym mieście kupić można już tylko karczochy? Rozumiem, że frajdą jest sianie paniki i wyolbrzymianie; pytanie tylko – po co?

Wątpliwe opinie. Cytowanie wypowiedzi ekspertów i tzw. ekspertów w przekazach medialnych jest już standardem. I dobrze, bo warto, aby prosty lud, do którego mówimy, wiedział i wierzył, że za daną treścią stoi autorytet. Abstrahując nawet od niedawnej wpadki propagandowej telewizji publicznej, której „pomylili się” profesorowie (oj tam, zdarza się!), problemem jest to, że za danym tytułem naukowym czy branżowym nie zawsze stoi faktyczny autorytet w danej dziedzinie.

Ja też mam doktorat. Pod tym artykułem mógłbym więc podpisać się „dr Maciej Dutko”, co uwiarygodni cały przekaz i niemal wykluczy moją omylność w temacie koronawirusa. „Doktór – musi że lekarz, przecie!”. Sęk w tym, że nie jestem doktorem medycyny, ale nauk humanistycznych. I gdyby nie kurs pierwszej pomocy sprzed lat, zapewne w razie wypadku drogowego jedyną pierwszą (a raczej ostatnią) pomocą, jakiej mógłbym udzielić, byłoby chwycenie figuranta za dłoń i wsparcie duchowe, pocieszenie jak człowiek – człowieka.

Dlatego staram się nie wymądrzać na temat samego wirusa, bo wiedzę o nim mam bardziej mikrą niż 38 milionów ekspertów w tym kraju dużo lepiej obeznanych już z tematem. Znam się natomiast na dziennikarstwie i komunikacji społecznej, znam (i z teorii, i z wielokrotnie obserwowanej praktyki, niekoniecznie własnej) zasady manipulacji, perswazji i programowania lingwistycznego oraz marketingowego, dlatego czuję się w obowiązku zabrać głos i pomóc zrozumieć innym, co się dzieje w ujęciu medialnym, nie medycznym.

Bywa jednak, iż gadająca głowa nie jest autorytetem w dziedzinie, w której się wypowiada (i bynajmniej nie mam na myśli wyłącznie księży wykładających „praktyki przedmałżeńskie” albo zarabiających po 2,5 tys. złotych miesięcznie nauczycieli „przedsiębiorczości”). Często dziennikarz w potrzebie chwyta po listę kontaktów i w pośpiechu dzwoni do pierwszego z brzegu – byle dyspozycyjnego i mającego odpowiednie parcie na obiektyw – eksperta, który zechce „strzelić setkę”, czyli wypowiedzieć się przed kamerą.

Bardziej zdumiewają natomiast relacje świadków, które – jakkolwiek nie można im odmówić dramatyczności – zazwyczaj są odbiciem subiektywnego, niepełnego i niepodszytego jakąkolwiek konkretną wiedzą spojrzenia danej osoby.

I oto artykuł „Gazety Wrocławskiej”, który donosi:
źródło: gazetawroclawska.pl/wroclaw-panika-na-lotnisku-karetki-w-eskorcie-policji-wiozly-ludzi-do-szpitala-koronawirus/ar/c1-14827258 (dostęp: 02.03.2020, 16:39)

Po pierwsze: słowo-klucz „koronawirus”. Naturalnie z bezpiecznikiem w postaci znaku zapytania, który uprawnia do jego przytoczenia, a przecież o niczym nie przesądza.

Po drugie: słowo „panika” w depeszy medialnej nigdy, ale to nigdy nie robi dobrze. A i niemal zawsze jest przesadzone, wyolbrzymione i nieuzasadnione. I w tym przypadku zdjęcia ilustrujące tekst bynajmniej nie przedstawiają najmniejszych nawet śladów tejże. Przeciwnie: widać ambulans i dwie postacie w kombinezonach ochronnych, a w tle kilka osób mających najwidoczniej w absolutnym „gdziesiu” scenę jak z taniego filmu o wirusokalipsie:
źródło: gazetawroclawska.pl/wroclaw-panika-na-lotnisku-karetki-w-eskorcie-policji-wiozly-ludzi-do-szpitala-koronawirus/ar/c1-14827258 (dostęp: 02.03.2020, 16:39)
Po trzecie już zapis „dwie karetki pogotowia w eskorcie policji zabrały (…) pasażerów, którzy przylecieli samolotem z Rzymu” sam w sobie jest nadużyciem. Karetki bowiem przewiozły (tryb dokonany) nie „pasażerów” i nie „ludzi” (bo te sformułowania ewidentnie sugerują wszystkich z samolotu, lecz zaledwie dwie osoby. Po co więc to dramatyzowanie?

No i jeszcze relacja pana Mariusza, który nie tylko nie ma nazwiska, nie wiemy, w czym się specjalizuje, ale przede wszystkim – który nie wiadomo skąd wie, że konwój medyczny wyruszył właśnie do szpitala na Koszarowej (zgoda, to placówka specjalizująca się w chorobach zakaźnych właśnie; ja drążę jednak, skąd o miejscu transportu podejrzanych o przemycenie naszego medialnego bohatera z Azji wiedziała totalnie postronna osoba):
źródło: gazetawroclawska.pl/wroclaw-panika-na-lotnisku-karetki-w-eskorcie-policji-wiozly-ludzi-do-szpitala-koronawirus/ar/c1-14827258 (dostęp: 02.03.2020, 16:39)

Wreszcie czytamy (aktualizacja artykułu, która pojawiła się tuż pod koniec mojej kilkugodzinnej pracy nad niniejszym tekstem): „Dziś wiemy już, że na szczęście pacjenci przywiezieni z lotniska byli zdrowi”.

No kto by się spodziewał, że tak dramatyczny tekst okaże się kolejną medialną wydmuszką, mającą tylko nakręcić liczbę wyświetleń strony!

Albo inne nadużycie dziennikarskie – krzykliwy (powiększone litery i wykrzyknik) tytuł:

– oraz rozwinięcie już w części głównej tekstu:
źródło: wroclaw.naszemiasto.pl/koronawirus-zawieszone-loty-z-wroclawia-do-wloch-co-z/ar/c1-7574397 (dostęp: 02.03.2020, 13:08)

Doprecyzujmy więc:
  • nie są, ale będą zawieszone (po co więc wprowadzać w błąd i w niepokój osoby, które mają bilet na najbliższą środę?),
  • nie loty, ale loty tylko jednej z 10 linii lotniczych, korzystających z wrocławskiego portu,
  •  i nie do Włoch, lecz tylko do jednego z 7 miast we Włoszech skomunikowanych z Wrocławiem (przewoźnik mówi, że chodzi o strach pasażerów przed koronawirusem; w takim razie mówię „Sprawdzam!” – niech przewoźnik poda źródło tych danych, bo coś mi się wydaje, że skoro spadło zainteresowanie lotami do Bari, ale do znacznie większych, bardziej zatłoczonych i zagrożonych Rzymu czy choćby Palermo już nie, to może wirus jest tylko pretekstem maskującym organiczny spadek zainteresowania lotami do tej konkretnej destynacji i do odwołania nieopłacalnych lotów bez konieczności wypłaty odszkodowań?).

Czyli trochę jak w tej starej anegdocie rodem z Radia Erewań, jakoby na Placu Czerwonym w Moskwie rozdawali samochody: po pierwsze, nie w Moskwie, ale w Erewaniu; po drugie, nie rozdają, tylko kradną; a po trzecie, nie samochody, tylko rowery.

Określenia wartościujące. Myślmy, widząc i słysząc takie określenia, jak niespełna, zaledwie, nieco poniżej, niemal, prawie itp. Wszak poziom śmiertelności wirusa przedstawiony jako „niemal 3,5%” budzi grozę, podczas gdy „niespełna” albo „zaledwie 3,5%” wręcz bagatelizuje zagrożenie.

Równie nieuczciwie brzmią dane odwzorowane w abstrakcyjnie wysokich liczbach, bez porównania do benchmarku, czyli punktu odniesienia uświadamiającego faktyczną skalę zjawiska. I tak parę lat temu rozczuliła (a w istocie – troszkę zirytowała) mnie firma konkurująca z założonym przeze mnie Korekto.pl, epatując informacją o sprawdzeniu już 4,5 mln znaków tekstu:
źródło: www.korekto.pl/pochwalmy-sie (dostęp: 02.03.2020, 17:15)

Jakkolwiek miliony zawsze brzmią seksownie, to w tym kontekście były jedynie lingwistycznym nadużyciem. Nadużyciem nastawionym na zrobienie wrażenia na klientach, nieświadomych iż w rzeczywistości jest to „dorobek” świadczący o bardzo małym doświadczeniu (4,5 mln tekstu to tyle, co 10-15 książek średniej grubości, a więc objętość tekstu, jaką nasza firma „przetwarzała” w ciągu zaledwie miesiąca).

Nie inaczej jest z koronawirusem: co i rusz słyszę i widzę, jak kolejne osoby powtarzają, że zachorowało już 85 tysięcy osób, a zmarły aż trzy tysiące. Jeśli chcemy być uczciwi i rzetelni, powiedzmy, jak to się ma procentowo do ludności świata (85 tysięcy z ok. 7,7 miliarda ludzi na Ziemi to – jak by nie liczyć – jakieś 0,0001% – mam tylko nadzieję, że jako humanista nie walnąłem się w zerach i przecinku – sprawdźcie, proszę, zamiast wierzyć mi na słowo). Jedna dziesięciotysięczna procenta to wskaźnik statystycznie pozbawiony znaczenia; obawiam się, że nawet powąchanie kapsla od piwa skutkuje wyższą zawartością alkoholu we krwi…

Przykłady medialnych manipulacji informacjami nt. najmodniejszego dziś słowa kluczowego można mnożyć – ale ich wypatrywanie pozostawiam już Tobie w ramach zadania domowego.

Dutko, bagatelizujesz zagrożenie!

Bynajmniej. Zagrożenie istnieje, bo ta choroba – jak każda inna – może spowodować uszczerbek na zdrowiu, a nawet na życiu. I powoduje. Największe szkody jednak wirus koronny czyni rykoszetem, a nie bezpośrednio:

  •  tracą firmy uzależnione od dostaw z Azji (wstrzymane transporty, zastoje w produkcji),
  • tracą spółki giełdowe, których wyniki pośrednio lub bezpośrednio związane są z produktami i surowcami z Chin,
  • tracą inwestorzy, posiadający akcje powyższych spółek giełdowych,
  • tracą inwestorzy w inne kategorie aktywów, jak na przykład kryptowaluty (bańka koronawirusowa spowodowała spory odpływ gotówki z bitcoina w stronę złota),
  • tracą firmy transportowe (głównie linie lotnicze), redukujące liczbę połączeń z powodu obaw pasażerów, którzy rezygnują z wyjazdów,
  • tracą firmy paliwowe, cierpiąc z powodu spadku zamówień ze strony linii lotniczych,
  • tracą biura podróży, hotele i prywatni gospodarze (oraz obsługujący ich pośrednicy, jak Agoda, Airbnb), ale też cały ekosystem bazujący na podróżach i przemieszczaniu się (Revolut czy Uber) oraz na turystyce w ogóle (muzea, punkty widokowe i ich obsługa itd.)…
– a to tylko początek listy tych, którzy padają ofiarą koronawirusa, mimo że ten nigdy nawet nie dotknie ich skóry.

Więc po co to wszystko?

Żeby zarobić. Kiedy jedni tracą, inni zyskują. Kulka ziemska jest zamkniętym ekosystemem gospodarczym – nie ubywa na niej środków wartości (nie mówiąc o tych, których wręcz przybywa, a w efekcie ich wartość spada – vide: masowy dodruk pieniędzy przez banki centralne). A skoro są ludzie, którzy tracą (czyli większość ludzi), a pieniędzy nie ubywa, to znaczy, że wędrują one do kogoś, kto zyskuje.

A kto zyskuje? Zawsze gdy „coś” się dzieje stawiam sobie pytanie „qui bono”, czyli kto korzysta. A korzystają:

  • media! To telewizje, gazety i internety mają największe używanie na handlu powierzchnią reklamową, zwiększaniu nakładów i pompowaniu zasięgów,
  • politycy – ci, którzy potrafią wskoczyć na falę tej napompowanej medialnie paniki, zakasać rękawy i pokazać, jak dzielnie walczą z morderczym wirusem, zapowiadając zakup szczepionek dla obywateli, nabijają sobie punkty w politycznej grze,
  • firmy stricte farmaceutyczne – każde przebąknięcie o zbliżeniu się do opracowania leku na „koronę” powoduje natychmiastowe skoki notowań i wzrost kapitalizacji firm z branży,
  • firmy będące po sąsiedzku – tylko jedna niewielka spółka Mercator, producent m.in. maseczek medycznych, wzrosła od ok. 7-8 zł za akcję w grudniu do ponad 20 zł pod koniec lutego (czyli prawie 200% czystego zysku w skali 3 miesięcy),
  • tysiące „planktonariuszy” (czyli akcjonariuszy wielkości planktonu), którzy wyczuli i przewidzieli, akcje których spółek warto kupić niemal z pewnością, że fala koronapaniki dźwignie je na szczyty,
  • a nawet taki Dutko, który przy okazji niniejszego artykułu a to zaszyje linki afiliacyjne, dające marną prowizję za rejestrację Czytelnika w Airbnb czy na Agodzie, a to wyświetli obok reklamę książki, po którą jedna na 100 osób sięgnie i może nawet zakupi.
Spisek? Nie, po prostu kapitalna okazja – fala, na którą mały i duży serfer może wskoczyć i się pobawić, a która naiwnych i płochych wciągnie pod powierzchnię i nielicho podtopi.

Ale też niezbędny mechanizm funkcjonowania mediów: dwa miesiące temu cały świat żył pożarami w Australii, o których dziś chyba już zapomniał; miesiąc temu ludzie na całym świecie modlili się, by nie wybuchła wojna atomowa między USA a Iranem. Dziś mamy koronawirusa, który przyćmił wszystkie inne lęki.

Pytam więc: kochane media, co zaserwujecie nam za miesiąc?


Czy zatem się nie bać?

Nie bardziej niż zwykle. Nie bardziej niż przechodząc przez ulicę, jadąc samochodem czy idąc po zakupy. Bać się natomiast ludzkiej głupoty i ich skutków – te bowiem za chwilę mogą nam dać w kość również w naszym kraju i mimo, że sam wirus pewnie już wkrótce doczeka się swojej pluszowej wersji i stanie się historyczną maskotką, to nakręcona przez ludzi panika może być naprawdę niebezpieczna i dla gospodarki, i dla zdrowia. Nie tylko psychicznego…

 
Autor:
dr. Maciej Dutko
https://akademia-internetu.pl/




#dutko #dutkon #pis #ZUS #voxpopulipl #mediumobywatelskie #koronawirus