Autor:
Jerzy Nasierowski
„Kloss, Brunner – pomożecie?”
Ja już nie żyję. To nic, że czepiam się stopami tego żyrandola. Młodzian
przy dużej czarnej pode mną zwisłym jest taki przystojny! Za późno stary
trupie… Więc liżę oczyma niepodniecająco mi rozwarte łamy „Rzeczpospolitej” w
jego rękach… Data: 29/30 września 2007 r.? O! Są fragmenty „Dziennika”
Jarosława Iwaszkiewicza. Wreszcie poczytam.
Wielki poeta, pisarz pierdnął tu (niechcący?) zza grobu, na całą
elitarną Polskę. Choć i ona dogorywa. Salon warszawski ledwie kłapie z
oburzenia zdartymi protezami. Tylko pani prof. Janion morganatyczna wdowa po
pani prof. Żmigrodzkiej szepnęła: „Jakie to neoromantyczne”?
Jezu, co ten Iwaszkiewicz – za PRL-u też etatowy poseł na Sejm – tu
pisze. Jego „Dziennik” był słusznie z drżeniem czekany przez Salon… Odsapnąłem
i liczę. W 1936 r. Jarosław miał 42 lata a wielki poeta, pisarz, Czesław
Miłosz, 26 lat! Oto Jarosława Iwaszkiewicza to w końcu słodkie pierdnięcie:
„Warszawa, Sejm, 10.01.1955 r.
Każda epoka ma swój styl, nawet w
drobiazgach. I w innej epoce nie można pewnych rzeczy realizować. Mogłem w maju
1936 roku chędożyć Czesia Miłosza w mickiewiczowskiej celi Konrada u Bazylianów
w Wilnie. Była cudowna noc z księżycem i słowikami. Rzecz nie do pomyślenia w
roku 1824, ani w 1954. Gdzie teraz Mickiewicz? Gdzie Miłosz? A gdzie
Iwaszkiewicz…”
No, wszyscyście panowie w Alejach Zasłużonych – bujam żyrandolem! Choć z
w/w słów da się orzec, że laureat Nagrody Leninowskiej, Iwaszkiewicz, chędożył
przyszłego laureata Nagrody Nobla, Miłosza, od tyłu i na stojaka? Zapartego o
gablotę z kajdanami i puklem Adama Mickiewicza?
Bo i nasz wieszcz (któryś wczesny portret!), był gejowsko seksowny, gdy
w 1824-tym w tej celi Bazylianów siedział. Aby jako żonaty ok. 42-latek
(Jarosław i Czesław wtedy w Wilnie również mieli żony) chędożyć się mistycznie?
na paryskim bruku z aseksownym Towiańskim. Ulga, jeśli jako kawaler już zrobił
to z przystojnymi filomatami.
Rodacy 2007! Wobec Iwaszkiewicza, dla naszej kultury oby bąka epoki? – a
w imię wspólnego mega-zagrożenia antypedalstwem – i ja uchylę narodowej kołdry! Pierdnę z
kleksem, że oberleutnant Hans Kloss i obersturmfurer Herman Brunner, nasze dwie
solidarnie wieczyste świętości (czym z upływem dekad J.P. II?) też coś mieli z
facetami. Te rozpłodowe herosy „Stawki większej niż życie”.
Dla wiedzy późnego wnuka to serial TVP ze średniego PRL-u. Nasz szpieg
służy tam w Armii Czerwonej za to jak pięknie nosi hitlerowski mundur.
Obywatele III RP, dla ratunku bieżącego morale narodu uderzmy się w
pierś, że 30% samobójców u nas to geje! Tak im zatruwacie życie. A czy choćby
100%-owe gejostwo to jakiś grzech, HIV, lub kryminał? Tym mniej gdy chędoży
facetów arcypies na baby – Brunner. Co zresztą robi ukradkiem mrowie takich
arcypsów. Niechaj wreszcie każdy „trefny” Polak, któremu już staje, odsłoni na
członku przyłbicę. Bez lęku, że stado go odegna.
Jerzemu, Kaziowi, „Zbyszkowi” i Miećkowi – z czasem (od wtedy) gwiazdom
naszego teatru i filmu, taki coming out, po 56 r. za Gomułki, ani mógł się
marzyć. Ale dziś w XXI wieku może tak? Oprócz Klossa i Brunnera niech wpierw
ujawnią się ci czterej.
Oto dla zachęty lżejszy, hm, »produkcyjny« fragment niniejszego
MELO-dokumentu. W dekoracjach, kostiumach i z rekwizytami PRL-u lecz jakby w
trakcie próby generalnej:
/…/ Na dźwięk klucza; jeśli to nie brzęczy żyrandol?; śliczny Kazio
oblizał swe klasycznie skrojone wargi i zamknął przedwojenną puszkę od
Ovomaltiny. „Jezuniu, szybko… Nooo!” – przekręcił kluczyk! Walizeczkę z fibry
miał po tacie, rotmistrzu 7-go pułku ułanów Krechowieckich. Jeszcze został
Kaziowi taty gryps z transportu do Katania. Ufff, zdążył. Niby nic, a jaki
wstyd.
– Zjesz coś? – Kazio czule ucałował przybysza. – Słuchaj, Jerzy! W
naszym bufecie gadają, że Iwaszkiewicz się przespał z Inkiem Gogolewskim. –
Dziwnie milczący Jerzy i wyjętego „Zbyszka” razowca „prosto od krowy” nie
spostrzegł? – No, Jerzy, przyznasz, Inek jest w „Dziadach” genialny? – Oj,
chyba kochanemu Jerzemu źle dziś poszła próba... – I gadają, że Inkowi; wszak
tuż po dyplomie, dostał się ten Gustaw-Konrad, jako członkowi PZPR-u – Kuchnię
2m na 3m wypełniła brzemienna cisza. Aż zatroskany tym Kazio, prócz amanckich
warunków urodzony komik, wyśpiewał po dziadowsku:
„Lecz cóż to! Konrad cicho zasępiony siedzi, jakby obliczał swe grzechy
do spowiedzi?”
– Och, Jerzy! – śliczny »dziad« już spoważniał. – Ty, gdzieś na
prowincji bez czerwonej legitymacji.dostałbyś Gustawa-Konrada
– Wróć Kaziu na ziemię. Ja? To „traktory zdobędą wiosnę”. Nic nie zjem!
– co mówiąc, ładny, zgrabny blond młodzian zapatrzył się na bloki za oknem.
Robaczywy owoc budowlanego współzawodnictwa pracy jeszcze z początku Planu
Sześcioletniego. Wreszcie siadł na pożydowskim taborecie. W 41r. jego rodzice
odkupili te kuchenne meble od przyjaciół idących do getta.
– Traktory? Stalinowskie produkcyjniaki już się, Jerzy, nie liczą. Z
Gomółką tyle nastało kultury z Zachodu. Proszę, zjedz…
– Kaziu, przestań! – Nim Jerzy ukrył twarz w dłoniach, prawie krzyknął
za seksownym Mickiewiczem: „Lecz, cóż to!”? Na wytartym linoleum, w smudze
słońca błyszczała skwarka… To szczyt świństwa. Stalin umarł cztery lata temu.
I, żeby jego zły duch żył też w skrajnie antysocjalistycznym Kaziu? – pomyślał
tajemniczo Jerzy.
A co myślę ja w 2007r., na żyrandolu? Ile z 4,6 miliarda lat tego słońca
Polakom zeżre nasz neokapitalizm!
Wtedy, nad skwarką, Jerzego wściekło jaki Kazio egoista. W tym tu M-4,
żyli, hm, kolektywnie we trzech!
„Samotność, cóż po ludziach” ale cichcem sobie omaszczona, tak, Kaziu? –
Jerzy, jak Gustaw-Konrad!?, prawie mu syknął zza osłony palców. Bo smalec niech
Kazio zamyka w swej walizeczce. Niech ją chowa pod łóżkiem. Choć od świąt,
kiedy Kazio przywiózł z Gdańska aż pękaty sakwojaż, tylko raz ukrajał jemu i
„Zbyszkowi” drożdżowego swej mamy. Ale niech sknerze będzie. „Zbyszko” prócz
pysznego razowca poprosi małorolnego tatę o boczek do przetopienia.
Czy więc Jerzy dlatego przełykał łzy? Niby prócz tej skwarki, »ruszyły
go« (na razie zdalnie) pracowite wargi Kazia… Bo jego niemęski lament aby Bóg
pokarał socjalizm (mój, z żyrandola, aby neokapitalizm!), Jerzy zbył upartym
milczeniem. Przecie... Ustawowa sprawiedliwość społeczna winna być choć w
kwestii smalcu! On go jeść też bardzo lubi. Ale dziś, niczego łącznie z „tym” –
po męsku zadecydował!
Otóż, Jerzemu chciało się płakać z innego bólu. Roztopiony przez tysiąc
słońc wosk w skrzydłach świeżo upieczonego absolwenta, wlał mu się torturą
prócz, że w penisa to do aktorskiego honoru!… Niechcący odetkał zaciśnięte
palcami uszy… Jak ten Kazio łapie, hm, każde erotyczne sedno:
– Robiliście z Bablową przybycie trupy aktorów do Elsynoru?… – spytał
obolałego Jerzego; ciągle przed pół wiekiem; nad węglowo-gazową kuchenką. – A
wejście wojsk Fortynbrasa?… – otworzył szafkę pod oknem. Jerzy nadal milczał!
Więc i Kazio, który właśnie odwinął papier. Ukrajał kromkę. Zamyślił się:
Tak prostak „Zbyszko”, celniej zagra wodza niż panicz Jerzy ludowego
komedianta. Fortynbras „Zbyszka” rządziłby po Hamlecie jak pierwszy Sekretarz
PZPR po jakimś burżujskim prezydencie… A ten podkradany przez siebie „Zbyszkowi”
razowiec i kaszanka? Antysocjalistyczny Kazio rozgrzeszył się wciąż stosowaną
obywatelsko samokrytyką. Trudno: Jerzy przed gażą też musi coś zjeść. Zresztą ojciec
Fortynbrasa, wraz z żywnością w kobiałce, przywozi synowi i sto złotych. A
chrześcijańska uczciwość? To Jerzy rzadko jeździ do swego aresztowanego
»gospodarczo« ojca (kiedyś służył w I pułku szwoleżerów)... na widzenia… Czym
przerwać Jerzemu tę kuchenną ciszę?
„Zmiana świateł!” – krzyknęłaby ocalała od komory gazowej w Auschwitz
Irena Babel, reżyser „Hamleta” w Powszechnym. Z wysmukłym Adamem
Hanuszkiewiczem, który grał duńskiego księcia aż przesadnie męsko… Ona tak
krzyknie jutro rano…
– Robiliście, Jerzy, to przybycie trupy aktorów?! A może i „Morderstwo
Gonzagi”…
– Na szczęście, nie. – Co ten
odburknąwszy, ani zerknął spomiędzy palców.
– Szkoda? – Kazio ukroił ceresu z kostki i rzucił na patelnię. Czy wciąż
samolubnie myśląc o smalcu?
Ja, na żyrandolu – wahadle polskiego czasu, dobywam tych dwóch wybitnie
urodziwych gejów z dawno „minionego okresu” – para masturbacyjnie? Jeden z
czteroosobowego W.O.L.F.-a w „Stawce...”, czyli zbiorowego autora niniejszego,
jest mną… Jeszcze się pohuśtam…
W swej mimochcąc „partyjnej” samokrytyce, Kazio ukląkł jak do »św.
komunii«: Tak, podjadał swój smalec nocą, w łazience. Bardzo niekolektywnie.
Ale każda skwarka była mu falą Bałtyku, powiewem ciepła domu w Wejherowie,
pacierzem z mamą. A poza tym… On, członek tylko Towarzystwa Przyjaźni
Polsko-Radzieckiej cierpiał tu szczytowe męki z tej bezwzajemnej miłości do
Jerzego! Bo cóż, że sypiali ze sobą…
Czyli Kazio, Jerzy, „Zbyszko”, Mieciek… I mniejsza, który jest mną na
żyrandolu. A też żadne skrobanki, in vitro, gejowskie śluby czy adopcje są w
2007 r. polskim, narodowym nieszczęściem. Lecz wściekłe antypedalstwo!
Młodzian w dole rozwarł – niczym swe muskularne uda, pod kawiarnianym
stolikiem – łamy „Rzeczypospolitej”,. Czytam na odległość szpalty wywiadu z
córką Jarosława Iwaszkiewicza. Twierdzi, że „to” jej ojca, z Miłoszem u
Bazylianów, było „Czesia pojedyńczą wpadką”.
Pani Mario! Tata Iwaszkiewicz, bez trzech „generalnych” (potem iluś
„spektakli”!) nie zdjąłby Miłoszowi spodni w tym klasztorze; prawie na ołtarzu;
ba, w narodowym relikwiarzu! Czym wtedy dla Polaków cela Konrada z „Dziadów”.
Dziś też? Czy „inżynierowie dusz” (i ciał) wymarli ze stalinowską epoką?
Skądże.
Ależ ten Iwaszkiewicz, Miłosz i jednak Jerzy Andrzejewski; wielcy
prekonspiratorzy w socjalistycznym gejostwie; robili naród, swe żony, dzieci, w
balona. Podobno ci dwaj ostatni mistrzowie pióra już za okupacji niemieckiej
tłumaczyli gdzieś, pod jedną kołdrą „Jak wam się podoba” Szekspira. U
krakowskich Benedyktynów? Przez godzinę policyjną, fakt, nie mogli wrócić do
żon. Przecie rano wracali.
Dobry Boże! Jerzy za stalinizmu, po śmierci
Wodza Narodów, raz zrobił „to” z Kaziem też sakralnie. Bo w Muzeum Narodowym za
wykopaliskiem z Doliny Królów. I wiele razy we wspólnym M-4, pod krzyżem z
cmentarza (przez co Kazio wkrótce pójdzie na księdza?). Ale wielokroć, jak jej
tata z Czesiem – w pościeli, droga pani Mario!
Cudowna jest ta artystyczno-erotyczna sztafeta. Autor „Popiołu i
diamentu” Andrzejewski z czasem coś Jerzemu uślini w „narodowym” pisuarze przy
Placu Trzech Krzyży. Co dla naszych gejów, przez wiek, celą Konrada. Szkoda, że
pisarz uczyni to Jerzemu, pijany; jako staruch. Chwalebnie zapładniające
literacko, i tak?
Dziś Litwini przerabiają Bazylianów na motel. I nawet polscy geje nie
wykupią, patriotyczno-erotycznie uświęconego klasztoru. Neokapitalizm
przekształca własnościowo i prapolski romantyzm.
Jerzy w kuchence M-4 kryje łzy przed Kaziem? Co mu nie z rzęsy w oku.
Boi się, że teatralne elity poślą go, odmieńca, poniekąd do gazu! Tani ceres
już skwierczy na patelni. Zdaniem apolitycznego Jerzego taty to jest łój
bydlęcy i poniemieckie smary trawione kwasem solnym. Brać z szafki „Zbyszka”
pyszne masło w liściu chrzanu, by już bezczelnością ze strony Kazia…
Pomyśleć, że wtedy polskie masy nie znały lodówek. Seksualnych odmieńców
rozpoznawano z rzadka jako wilkołaki? Lodówki chyba mieli wysoko partyjni…
Uparcie milczący Jerzy pamiętał tę drewnianą u rodziców; nim idea Lenina,
Stalina przemeblowała pół świata. Lód ze stawu rżnięty do niej, politurowanej,
zimą nie topniał w parkowej piwnicy do późnej jesieni.
Te elektryczne »zamrożą« masowo PRL aż dzięki Pociągom Przyjaźni. Jedną
z czasem przywiezie apetyczny Mieciek. Z namowy wkrótce zakochanego Jerzego. W
Miećku, nie w nudnym Kaziu... Polacy masowo ubiorą ZSRR w dżinsy marki „Odra”.
– Mój Jerzy, udział w „Morderstwie Gonzagi” to też krok do sławy! –
Zakochany Kazio w swego taty przedkatyńskich(!) spodniach z bielskiej wełny;
ponoć zastrzelono go w samej rogatywce!; dorzucił ceresu i obrócił kaszankę.
– Występ naszej trupy komediantów, Kaziu, dziś nie był próbowany – Jerzy
przywarł twarzą do pożydowskiego stołu. – Trener ćwiczył fechtunek Hamleta z
Leartesem, Baryczem, który wieczorem, po „Wojnie i pokoju”, jedzie na plenery
„Deszczowego lipca”.
– Musisz, Jerzy, jeść, bo osłabniesz! – Kuchenkę 2m na 3m, wypełnił
smażony aromat. Kazio plótł o chłopięcości teatru elżbietańskiego, wchłanianego
u nas od Października przez jeszcze żywy realizm socjalistyczny, zwolna się
krzyżujący z przedhitlerowską awangardą w inscenizacjach Piscatora i Brechta…
Ależ Kazio ma irytująco wyraźne to przedniozębowe „eł”. Nasz ojciec teatru, Iwo
Gall tak Kazia „tego” wyuczył... Również arcyprzystojnego Leartesa, Ryszarda
Barycza! W tym swym Gdańskiem Studio Aktorskim. Oraz Emila Karewicza.... Ponad dziesięciu,
mimo to, dziś sprawnych amantów… Adama Hanuszkiewicza, o urodzie zbuntowanego
efeba, nim się ożenił w Poznaniu, ktoś inny?
– Kaziu, w 46 r. w tzw. białym „Jak wam się podoba” Iwo Galla, przyszły
Herman Brunner-Orlando, pchał za demokratycznym wzorem „Reduty” biseksualnego
Juliusza Osterwy, nie samą obrotową scenę. I Rosalinda mało bezpiecznie udawała
chłopaka! A ja, w scenie „Mordestwa Gonzagi” udaję dziewczynę! To straszne! –
Czy aromat kaszanki poraził Jerzego także ahistorycznie niżej brzucha? Jak w
czubek szpady pod kiecką szekspirowskiej „królowej”. Lub kusi go, Kazia, hm,
mistrzostwo w przednio zębowym „eł” … Czy i łydki Hamleta, Adama
Hanuszkiewicza? Zbyt męski.
Ten, jako dyrektor „Narodowego” zakocha się, och, czysto reżysersko, w cudownym
aktorsko Danielu Olbrychskim. Wcześniej w nim podobnie nasz światowy Andrzej
Wajda; też wyłącznie twórczo, super krajowy, Janusz Morgensztern; nareszcie
Krzysztof Zanussi czysto po chrześciańsku. Iluż naszych rozdwojonych artystów
drżało (drży) przed społecznym wykluczeniem, które jak cyklon!
Małorolny ojciec Fortynbrasa – myślę sobie za pół wieku na żyrandolu
kawiarni w ex stalinowskim Pałacu Kultury – bohatersko ubił wieprzka na tę, tu
kaszankę. W jakąś bezksiężycową noc. Zamiast go wieźć na dostawę obowiązkową
(za Niemców mówiono „kontyngent”). Że sąsiedzi
nie donieśli Służbie Bezpieczeństwa… Możebnie po Październiku władza nie
więziła, za bicie sobie świni, rolników, mających ileś więcej ha?
Źle, że to i owo się zapomina.
– Jerzy, czy „Zbyszko” na pewno jest teraz w radio? – zmrużył Kazio
lazurowe oczy. Kaszanka tak skwierczała cicho i z powodu tajności uboju?
Ponoć najładniejszy scenicznie (politycznie?), wykrój oczu ma trzoda
chlewna. Młodzian pod żyrandolem ma takie...
– „Zbyszko”? Powinien być w radio. –
Jerzy zrozpaczony swym udziałem w „Morderstwie Gonzagi”, ziewnął w obie
dłonie i smacznie przeciągnął się, no, z winy Kazia....
– Zjesz coś z apetytem – ćwierkał ten po babsku wytrzymały na
niewyspanie. Biedny Jerzy; chłopiec-mężczyzna z urażoną ambicją dziecka;
pomyślało się Kaziowi… Ostatni plaster kaszanki ledwie mu się obrócił. Prawie
zębami… Jego, były scenicznie za drobne. Ale Jerzemu odpowiadały… Gryczaną a
nie pęczak, jak w kupnej, trzymała rumiana skórka niczym drut. Też do
spałaszowania. Tylko wpierw niech się to duże dziecko wyżali.
– Kaziu. Ja odmówię Bablowej swego epizodu w „Morderstwie”. – Tę
hańbiącą mnie „królową” może grać chłopięca Marylka Pawłowska. A jej niemą damę
dworu, statystka.
– Nie! – Kazio zaklął się na krzyż w pokoju obok? – Zastanów się.
Szczeniak tuż po szkole i rzuca egzemplarz? Zresztą po twym komediowym lamencie
nad trupem Gonzagi maszyniści za kulisami się śmieją. Wiem od „Zbyszka”. A oni,
fizyczni, najlepiej czują teatr. Na premierze dostaniesz brawa. Stygnie ci.
– Kaziu! To mnie zniszczy. Chyba już szepcą w garderobach.
– Przesadzasz. Jedz.
– „Zbyszko” nie zdradzi, że z nami, Kaziu, mieszkasz, ale…
– Jolka też nie.
– A sekretarka u was w Polskim!?
– Zna tylko numer telefonu.
– I pewnie adres?
– Och, Jerzy, musiałem. W razie awarii elektrowni; nagłego zastępstwa…
– Dojdą nazwisko abonenta i się rozpęta na wszystkie teatry!
– Naprawdę przesadzasz.
– Nie, Kaziu. Dyrektor Balicki zaangażował cię tu z Krakowa, razem z
Romanem Zawistowskim. O nim szeptano przed wojną, że jako „chłopiec z deszczu”,
podsypiał z wielkim Juliuszem Osterwą. Teraz szepczą, że Zawistowski z tobą, a
za chwilę…
– Bzdura.
–…że, ty Kaziu ze mną! I co wtedy? Strzelić sobie w łeb!
Niech prócz odtajnionych przygód Klossa, Brunnera i kilkunastu wielkich
– takowa masowa jawność dziś uzdrowi cały nasz naród. On do teraz tępi swych
gejów. Groźnie. Dlatego niech oni tu odsłonią przyłbicę na członku; zza grobu,
lecz po szyję. A też m. inn. kultowy „Miś z okienka”, Bronek Pawlik,
żeglarz-prywaciarz z „Noża w wodzie.”, Leon Niemczyk, czy, Krzyś Janczar,
akowiec z „Kanału”(ten cudowny finał jego i „Stokrotki” u wylotu ślepego
burzowca na Wisłę). Pomoże im w tym ta czwórka naszych czołowych reżyserów
filmowych – naszych Jeźdźców Apokalipsy. Wszyscy żonaci. Po latach chyba
ozdrowieli z freudowsko zawiłego uczucia do rzeczywiście cudownego Kmicica. No,
i nie wytoczą W.O.L.F.-owi procesu?
Prócz nich, prócz „ukąszonych” gejowsko absolwentów Studia Iwo Galla,
sporo takich stanie tu na apelu »poległych«.
Och, Hans, Hermann (byliście z nami czterema młodymi, przystojnymi
aktorami na ty). Pomóżmy polskim gejom. Prócz tych 30% samobójców, ci żywi
drżą, np. o bezpieczne dla nich sąsiedztwo, o pracę, opiekę w szpitalu nad
partnerem; o spadek.
A szantaże pedalstwem, oprócz ludzi sztuki to, wobec księży czy
polityków. Ostatnio, wierząc plotkom, ten wobec naszego ekspremiera z bratem?
Jego (ich?) młody kochanek stał się vice-członkiem rządu chyba przez swe taśmy
prawdy spod wspólnego łóżka z którymś?
Lub to, gdy nasza Bezpieka (w/w trzej) wyrugowała premiera Józefa
Oleksego z urzędu. Za aferę z ruskim szpiegiem? Ci mieli romans w knajpach na
aluzje. Wszak ten premier mógł też bać się ujawnienia swych i szpiega plam z
biesiad w pościeli! I tylko dlatego ustąpił ze stanowiska.
Rój usłużnych asystentów wciąż kręci się
przy, hm, członkach gabinetu. Przy posłach. Gdy partyjna lewica i prawica
funkcjonują wierzchem narodowej kołdry, pod nią kipi często-gęsto męsko-męskie
pożądanie.
Eee, ta, rozdziawione uda choćby Najjaśniejszej Rzeczypospolitej! Wzbiję
się nad żyrandol. I co widzę? Taki seks-szantaż jest groźny; mniejsza o rdzenne
cioty; dla może i setek tysięcy pół czy ćwierć gejowatych Polaków na
stanowiskach.
Więc wy, Kloss, Brunner, idole, trwalsze niż nasz J.P.II (wokół niego
się dopiero działo), otwórzcie swe rozporki w polskim internecie. A potem już
nadnarodowo, te w ważnych spodniach reszty trefnych członków UE. Choćby obrośli
w żony, kochanki, dzieci i prawnuki. Trudno! Ujawnijmy każdemu gejowski skok w
bok do trzeciego pokolenia. Dla wiekuistego szczęścia UE, Narodów Wspólnoty
Rosyjskiej, USA, itp. O, key? Wszyscy, co tylko śnili, że łapią kolegę za
tyłek, marsz do publicznej spowiedzi! Oto przedpremierowy spektakl tego
MELO-dokumentu dla członków rodzin wyżej wymienionych. Gong. Kurtyna!
PRL.1955 r. Wściekły Iwaszkiewicz, obecnie 61 l., coś notuje w sejmowej
ławie do swego „Dziennika”. To o chędożeniu, niegdyś w celi Konrada, aktualnie
44-letniego Miłosza. Ten właśnie uciekł Iwaszkiewiczowi(!) na Zachód, gdzie
poprosił o azyl.
Jerzy 22 l. i „Zbyszko” 22,5 l. kończą w Warszawie studia aktorskie.
Jeszcze nieznany im osobiście Kazio 26 l. gra w krakowskim Młodym Widzu (dawna
Bagatela). A Mieciek 24 l. miał właśnie debiut na deskach stołecznego Ludowego
w „Słudze dwóch panów”. Wszyscy czterej są urodziwi jak młodzi aktorzy dziś
rzadko.
Zaś Miećka dziewczyna Alka? Piąte koło u wozu o czterech dyszlach
napędzanego Wielkim Wybuchem tłumionego gejostwa w tych przyszłych gwiazdorach?
Alka, również urodziwa, dostała w Teatrze Polskim tzw. ogon czyli rólkę
służącej w „Lecie w Nohant” Iwaszkiewicza. Autor jest u dyr. Szyfmana
kierownikiem literackim. Ponoć to on uprosił KC PZPR by reżyser Bardini mógł w
Polskim wystawić zakazane „Dziady”. Tak naprawdę dla przystojnego Inka
Gogolewskiego, l.23, jako Gustawa-Konrada, w którym to, jeszcze jako studencie,
stary Iwaszkiewicz się kochał?
I, wkrótce porzucona przez Jerzego studentka Jolka, 20 l. (ona przez rok
po dyplomie nic w „Polskim” nie dostanie) i do ślubu unikana przez „Zbyszka”
dziennikarka Wiesia, 24 l. – odegrają, w tym MELO-dokumencie, epizody.
Naiwna Jolka sama uprosiła Jerzego, by przyjął jej i Alki nowego kolegę
z Polskiego, Kazia, na sublokatorstwo. Powie: „Jureczku, leci ci stówa
miesięcznie. „Zbyszko” niech dalej śpi w dużym, przechodnim, a polówka w twoim
małym się zmieści. Kaziowi nasz teatr dał przy Dworcu Wileńskim pokój z piecem
na węgiel. Kazio jest miły, zobaczysz!” I stało się.
Więc Jerzy, Kazio, „Zbyszko” oraz z czasem odwiedzający M-4, Mieciek!
Czyli W.O.L.F. Jak w finale „Stawki”. Acha. Tytuły sztuk, filmów; imiona,
nazwiska i… plotki są w tym MELO-dokumencie prawdziwe. W przyszłości także
faktyczne nazwiska W. O. L. F -a?...
Lecz raczej zdechnę na żyrandolu (cholera, boleśnie uwiera), niż wyznam,
który z nich czterech to ja. Przyjmijmy, cały tytułowy W.O.L.F.! Zdzieranie
różnym kolegom artystom przyłbic z członków, przyjemne? Po pół wieku moja
ex-blond »grzywa« znów mi jeży »łysinę«! Czym wcale się nie zdradzam. Wszyscy z
tego W.O.L.F.-a byliśmy złoto-blond.
Ale niech już ta rzecz się zacznie:
Polską rządził wtedy pośmiertnie Józef Stalin; zdrajca Władysław
Gomółka, który siniał, widząc kobiecy dekolt w telewizorze. Zaś tu męsko-męski
czworokąt! A co dwie żony i tyleż dziewczyn na stronie? Długo dały się mamić
swym samcom. Czy do wybuchu skandalu Jerzy, Kazio, „Zbyszko” i Mieciek w tym
ich M-4 trzymali aż taką konspirację? Były anonimy do ich dyrekcji…
W każdym razie po dziesiątkach lat pamiętają swój szok; fakt, już żyją
nieliczni; aktorzy z tamtych 11 teatrów stolicy. Plus dwa lalkowe. Zespół Opery
Narodowej, trząsł się, gdy wybuchło. Może jedyny balet był z cicha przychylny
sprawie… Suflerzy, garderobiane, maszyniści kręcili głowami. Krawcy, szewcy,
perukarze wznosili oczy. Aż to dziwne podniecenie wokół artystycznej
społeczności wylało się na prowincję. Takie mieliśmy czasy. Mamy?
W tamtej już końcówce pierwszej dziesięciolatki PRL-u prawie nie było
reklam na domach. Ot, kilka chudych neonów. Zresztą i oglądając program TV
jeszcze go brano pod mikroskop. Mówiło się, że do przesady duże, bogate,
błyszczące jest wszystko za Żelazną
Kurtyną. U nas, o ile, prawdziwsza była miłość?
Dziś w neokapitalizmie Polak wie, ile różnego gatunku serów czy sprzętu
RTV może kupić. I to mu zaprząta uwagę. Im czterem starym – obecnie śmierć?
Niby jakoś żyją. Wśród środowiskowych nekrologów. Lecz nie widują się, nie
dzwonią do siebie.
Mieciek i Kazio od tamtąd nienawidzą Jerzego, któremu „Zbyszko” może
kiwnąłby na ulicy? E, nie! Gdy przed pół wiekiem leżeli pod jedną kołdrą, choć
„Zbyszko” palił się, Jerzy rozdmuchując palenisko, nigdy go nie zagasił
skutecznie.
No i dziś, prócz orgii reklam, jeszcze pełno samochodów stoi na
chodnikach. Im, starcom trudno by się przecisnąć, idąc do siebie w odwiedziny.
Młodzieńcze kłamstwo Jerzego, syna tzw. ziemian, że miał babkę Żydówkę
było wtedy gaszeniem ognia za pomocą prochu (co i dziś!). Przez swe złe
pochodzenie ledwie okrężnie (PWSA w Krakowie), dostał się na stołeczne PWST.
Upór Jerzego z racji 172 cm wzrostu?
Według Jolki i iluś kobiet, był oszłamiająco zgrabny. Bo ja wiem. Te
starsze podbijał nie urodą – może znaczną w charakteryzacji – a ciągłą chłopięcością.
Po dyplomie usilnie: swą dyrektor teatru, każdą reżyser czy redaktorkę w
pączkującej TV. Chodził z tą pyzatą Jolką. Kochała go, odkąd razem studiowali.
Stawiała Jerzemu obiady w „Kuchciku” na świeżo zbudowanym Nowym Świecie.
Syn małorolnego, „Zbyszko”, zjechał studiować aktorstwo w PWST z
podlaskiej wsi. Skończenie piękny, 185 cm, był jak grecki posąg, a też czegoś
mu brakło… No, w cywilu i Hansowi, co również, hm, z poza miasta? Bo Herman
Brunner z Litwy, jak i byczek Czesław Miłosz, mieli w sobie wszystkiego suto na
oba fronty.
Kilka pegeerowskich dziewczyn zraził żaden konkretny brak u „Zbyszka”.
On nie miał tzw. jaj. Pomijając, że te zdaniem Jerzego były jak u wróbli. Wszak
bez ich zadziorności w łóżku. Zaś wsiowych chłopaków złoto-błękitny „Zbyszko” o
urodzie Apolla i seksapilu cielaka kusił… do gry w nogę na pastwisku.
Ale, żeby i w zatłoczonym tramwaju – drżąc, bo pod obyczajnymi rządami
Gomółki – nie obmacał „Zbyszka” jakiś pan? Ta pszenno-buraczana uroda na
stołecznym bruku zwalała z nóg. A długo, no, tylko dziennikarz Jotem, raczej
żaden. A ci tzw. zboczeńcy – niczym termometr od tyłu – najlepiej mierzą
stopień męskości. Tu, jakby jej po rozebraniu nie było.
W tych ich wspólnych dwóch pokojach z kuchnią i kaloryferami(!), Jerzy często
biegł do tego dużego i wchodził „Zbyszkowi” pod kołdrę. Wyłącznie by mu się
żalić. Zawsze po kłótni z już uczuciowo niechcianym Kaziem. Bo Jerzy od
miesiąca kochał Miećka! A Kazio w małym na polówce robił z tego antyczną
tragedię. Nie, że musiałby wrócić do praskiego lokum opalanego węglem. On
Jerzego naprawdę uwielbiał.
Ech, ten „Zbyszko.” I kulturysta – chochoł i rajski ptak bez ogona wśród
dziwnie nieskorych na jego obiektywne piękno kobiet czy mężczyzn. Ciekawe kto
„Zbyszka” pchnął na te studia aktorskie? Wzruszona bławatkowym liryzmem w jego
niezbyt mądrych oczach pani od polskiego? Ujęty harmonią jego obiecującego
ciała pan od w-fu?
Tak czy siak wieśniak „Zbyszko” ruszył do stolicy. Tu, dzięki swym
świetnym warunkom scenicznym, a może przez punkty społeczne za chłopskość –
zdał. Kandydat Jerzy wszedł na salę egzaminacyjną tuż po nim. Ale jego naprawdę
zdolnego komisja we wstydliwym milczeniu odwaliła. Przez zetempowski donos z
liceum o Jerzego złym pochodzeniu klasowym.
Józef Stalin już dwa lata nie żył…
Mieciek przed rokiem, z punktu zapisał się do uczelnianego ZMP. Jego
świeżo partyjny ojciec, urzędnik po 6 powojennych klasach wkrótce dostanie dla
nich (bo z babcią), 37 m2 przy samym pl. Konstytucji.
Proletariacko zawistnego o wszystko Miećka ta uroda kandydata „Zbyszka”
sterczącego tak na uczelnianym korytarzu nie zelektryzowała. Bardziej podziwiał
ją, choć też niechętnie, ogół studentów; raczej brzydkich gdyż za okupacji jako
dzieci z nizin głodowali.
Lecz przedwojenni profesorowie takim klasowym naborem służalczo
spełniali wytyczne niedawno zjednoczonej z PPS-em PPR. Wyzwolony Lud co wszedł
do centrum stolicy, miał awansować społecznie i na deskach scenicznych. Tak
działo się u nas w ministerstwach, centralach i związkach całego PRL-u.
Więc Mieciek pobieżnie obejrzał zawstydzonego „Zbyszka”. Otaczał go
tłumek męskiej konkurencji niczym wróble małorolnego orła na sznurku od
snopowiązałki.
Czy Miećka bardziej zaciekawił osamotniony Jerzy? Wciąż stał markotny
pod salą egzaminacyjną. Wątpliwe. Pomyśleć, że ci dwaj za 5 lat w tym kinie
wariacko się pokochają. By w końcu… Wtedy, na uczelnianym korytarzu, ledwie się
z Jerzym obwąchali. Po Miećka przybiegła narzeczona Alka z jego roku.
Co niedzielę woziła go na tylnym siodełku, poniemieckiego Zündappa
„Sahara” 750. Ten odrdzewiony, odklepany motocykl należał do jej ojca, drobnego
prywaciarza od jeszcze drobniejszych remontów. Dziedzicznie przebiegła córka
Alka w swym życiorysie dla ZMP zrobiła go państwowym blacharzem.
Ona ani śniła, że jej ukochany Mieciek – co, hm, nie serce miał na dłoni
– od podstawówki żył po krzakach bródnowskiego choleryczniaka z kolegami od
Władysława IV. To były normalne chłopaki i rdzenni proletariusze – a jednak!
Choleryczniakiem zwano XVIII-wieczny cmentarz dla ofiar tamtej zarazy.
Fakt, Mieciek, o buźce, tyłku Amora – to co, że trochę z sierpem i
młotem zamiast łuku i strzały – podbił też wszystkich kolegów w PWST swym
ludowo-rynsztokowym humorem. Po prywaciarsku czujna Alka skrzętnie grodziła go…
od koleżanek. O damska naiwności w tych sprawach.
Choć i mężczyźnie ciężko zrozumieć swą samicę. To trochę jak nosorożcowi
zgłębiać umysł żyrafy. M.inn. stąd wśród bliskich sobie gatunkowo mężczyzn
sekretna wziętość gejostwa? Bo jednak tak. Mimo krzykliwie panoszącej się wśród
samców homofobii. Więc Kloss, Brunner i wszyscy gejowaci święci z niezbędnego,
Polsce, światu kalendarza, na Boga, pomóżcie!
Miećka małżeństwo z Alką, jego czerwona legitymacja; wdzięk z nizin
społecznych i bezczelny talent będą szczeblami w dokładnie namierzonej przez
niego karierze aktorskiej. Nie spudłuje. Zniszczy ją Miećkowi ujawniony związek
z Jerzym. Jemu, sporo mniejszą karierę, również.
Na przyszłym Miećka ślubie z Alką prócz niej będą tańczyć, jak pan mody
im zagra – i profesorowie PWST i dawni sąsiedzi z bródnowskiego »pekinu« i
koledzy od choleryczniaka. Oraz tłum studentów. No, i cały artystyczny zespół
„Ludowego”. Oczywiście na czele z fizycznymi! W tym peryferyjnym teatrze
Mieciek dopiero co zachwycił śródmiejskich recenzentów swym debiutem właśnie
jako „Sługa dwóch panów”.
Co więc dziwić się rychłemu skandalowi na sto kilkadziesiąt teatrów
PRL-u.
Skoro uwielbiany zbiorowo mąż Romeo z »pekinu« dwa lata po hucznym
weselisku rzuci trującą się przez to żonę Julię z podwarszawskich Ząbek! By
wydać się za syna ex-księcia Werony – Jerzego. Niby Alka trochę była sobie
winna. A na ile uroczy Mieciek?
Splątane zarośla choleryczniaka, dwie uczniowskie teczki rzucone w
zielsko, spuszczone spodenki Miećka i dyszący w nim „Długi Zenek”, „Baryła” czy
nawet delikatny Punio z ostatniej ławki, to było normalne męskie dojrzewanie.
Jest?… Ci i inni koledzy skłóceni ze swymi dziewczynami, potem żonami długo
przychodzili pod kołdrę Miećka jeszcze kawalera. Przychodzą choćby na trochę
pod inne męskie kołdry.
Ale dla „żyraf” takie sprawy są wiedzą tajemną. Bo chyba tak? No, dla
jeszcze narzeczonej Alki, widać do czasu. Dlatego ruszyła do Wrocławia, by
zarządzić ten swój szybki ślub z Miećkiem. To Aicja Wyszyńska jego filmowa
partnerka w „Spotkaniach” coś napomknęła w charakteryzatorni TV dobrej
koleżance Alce: „Z tym ładnym Kaziem; no wiesz, tym z krakowskiego Młodego
Widza, to lepiej żeby twój Mieciek się tak nie kolegował.”
Alka nie zapytała o szczegóły. Wsiadła na Głównym w nocny pociąg. „Jeśli
to są spóźnione zabawy w Indian?, w piratów? tych nieodgadnionych samców – może
pomyślała, tuszując sobie rzęsy w przedziale – jest świętą rolą samic szybko
róg swego nosorożca zaobrączkować. A reszta pójdzie, jak powinna!” Tu, nie
poszła…
Otóż, z Miećkiem i Kaziem, przy okazji tych „Spotkań”, było następująco:
Po swym wielkim sukcesie aktorskim w „Słudze dwóch panów” Goldoniego,
Mieciek wciąż jeszcze kawaler załapał się na rolę malarza właśnie w filmie „Spotkania”.
Cztery nowele w/g Makuszyńskiego, Dygata, Hłaski i… Iwaszkiewicza. Lecz
niniejszy MELOdokument raczej zmilczy, co było, gdy p. Jarosław wizytował
filmowy plan swej noweli „Stracona noc”.
Film w całokształcie czarno-biały mówił o nieuchronnym mijaniu się, kto
wie, o ułamek, o gest – najgłębszych uczuć u dwojga osób. Tu, ich śmiertelny
głód; tam – ich samobójcza nadprodukcja. Bez
szansy ofiarowania? pożyczenia? choć ich kęsa, osobie też niejako umierającej.
Z sercowego głodu? Z samej szarości życia?
Pierwszy „prawdziwy” kolor w polskim filmie
– już nie na wschodnioniemieckiej taśmie ORWO, a na czysto kapitalistycznym
KODAKU za żywe dewizy – uchwali plenum KC PZPR dopiero dla „Krzyżaków”
Aleksandra Forda.
To tutaj zalśni – raczej bławatkowo-lnianą urodą i żniwną posturą niż
aktorstwem – „Zbyszko” z Międzyrzeca. Po prawdzie jest on najmniej łóżkowym
bohaterem wspomnianego już mega-skandalu. O ile, jakimś zbiorczym unikiem
pozostałych trzech z W.O.L.F.-a, nie jest to tu wyretuszowane? Współlokator
„Zbyszko” bacznie ich w M-4 obserwuje. Póki nie zacznie jeździć na plan
„Krzyżaków”.
Wszystko tam zakrojono na super produkcję. I staną się super przebojem.
Niedościgłym na frekwencyjnych listach filmów wyświetlanych w Polsce. Taką też
epokową choć w masowym guście była ta uroda „Zbyszka.”
Więc żaden dziw, że wśród tysięcy padłych komturów schędoży i „Zbyszka”–
król Jagiełło – Emil Karewicz. Ten od zawsze gorliwy mąż i wielodzietny ojciec
prócz, że dwusuwowy kochanek – rolą Brunnera w „Stawce większej niż życie”
dopiero się na wieki rozsławi.
Lecz dwa lata przed swą podwójnie wygraną bitwą pod Grunwaldem bo i w
łóżku ze Zbyszkiem – w zarodowych dla tego mega-skandalu „Spotkaniach” –
przyszły SS-oberstürmführer gra międzywojennego szofera Hispano-Suizy. I
„przejedzie” tam prywatnie w noweli „Stracona noc”… O, wielki Boże! Prócz, że
swą filmową partnerkę Barbarę Modelską, to i filmowego partnera Kazia! Jego nie
pierwszy raz!
O chłopięco-męskich początkach ich obu u zrębów PRL-u w Studio Aktorskim
Kazia wuja Iwo Galla – o podobnych seks-zrębach tamże „Misia z okienka”, czyli
Bronka Pawlika i żeglarza, Leona Niemczyka z „nożem w wodzie” (wszak obu uczył
Gall); czy o rozdarciu również żonatego Krzysia Janczara, z czasem powstańca z
„Kanału” gdzie on na koniec oślepł – chyba jeszcze tu będzie.
A co, za ileś montażowych »klapsów«, podczas kręcenia tych inicjujących
„Spotkań”? O, Jezu Chryste! Przyszły król Jagiełło – Brunner; jeszcze jako
szofer (pod kołdrą bez liberii); zawadzi z poślizgu… O, wszyscy diabli! Też
Miećka grającego malarza w sąsiedniej noweli „Zuchwała panienka”!
Czy za 8 lat przy kręceniu „Stawki” i kapitana Klossa? Eee, jego nie; w
żadnym odcinku. Możliwe, że te jazdy szczególnie uprawiano po planie filmowym
tak feralnych dla Alki „Spotkań”. Zakrapiane wieczory we wrocławskim hotelu
Metropol były dla samotnych członków ekipy takie puste.
Więc i dla sprytnego Miećka, takiż był czas po wspólnej libacji w
restauracji Metropolu. Aż zaciągnął on wcale nie łatwego Kazia, do łóżka w swym
hotelowym numerze na koszt Filmu Polskiego! To była chwila, no, godzina,
wyjątkowej słabości Kazia. Trzepotliwymi spojrzeniami; odporno-zaczepnym
uśmiechem; gestami z roli pianisty a życiowo, przyszłego księdza! – Kazio-mistyk skrywał wtedy tragedię.
Prawie go rzucił 30-letni złodziej recydywista ze śródmiejskiej meliny w
Warszawie. Ten liryczny Kazio – reszta W.O.L.F.-a, nie zna początku romansu,
skoro on sam go zapomniał? – a raczej Kazio metafizyczny, oddawał temu
złodziejowi całe swe honoraria, gdy tu do niego wpadał z Krakowa. Okazało się,
daremnie. I tak był przez recydywistę bity! Czyżby w tym celu(!) Kazio za rok
przeniesie się do stołecznego Teatru Polskiego? Ale recydywista już nie zechce
Kaziowi przylać…
Jednak trudno uznać aby nastręczony przez Jolkę, tak wyrafinowany
sublokator, zakochał się w swym głównym najemcy Jerzym na zasadzie – klina w
klin. Fakt, nasz długo prowokowany Jerzy mimo swej kindersztuby, w końcu stał
się wobec Kazia co najmniej nieuprzejmy. By przez swój późno odhamowany popęd
(nie)zgodny z Naturą, na tle Kazia zwariować. Oto Jerzy pierwszy raz w życiu
miał uległego kolegę do dypozycji pod kołdrą co noc od wieczora do rana.
Tamtego dnia w Muzeum Narodowym. Jerzy
zaciągnął Kazia do pustego WC i brutalnie skłonił do przyklęknięcia. Jerzemu,
bardzo umiejętnego Kazia; tu za płaskorzeźbą z Egiptu; ciągle było mało.
Ale wróćmy do filmu „Spotkania”. Owej wrocławskiej nocy w hotelowym
numerze to proletariusz Mieciek klęczał przed inteligentem Kaziem. A ten go
prawie nie zechciał! Krótko dał się Miećkowi całować po udach, licząć na jego
wreszcie chamstwo.
I u Miećka, ta nagle liryczna miłość do Kazia (z czasem do panicza
Jerzego) była taka pierwsza w życiu! Jakakolwiek? „Długiego Zenka” i resztę
chamowatych kolegów od seksu (narzeczona Alka to rzecz osobna), Mieciek miał
„gdzieś” jak, de facto, cały ten chłopsko-robotniczy ustrój. Tu, we wrocławskim
hotelu Metropol kategorii „S”, Mieciek pokochał inteligenta Kazia nie „tamtędy”
a swym po proletariacku wychowanym sercem! Zaś ono prócz seksu znanego Miećkowi
na wylot pragnęło teraz pańskiego savoir-vivre’u!
I na to wszystko przyjechała do „Spotkań” Alka z konkretną datą ich
ślubu.
Aha. Szczegółów nocnych jazd Kazia i Miećka pod drążkiem Hispano-suizy
(każdy osobno) nikt z W.O.L.F.-a na razie nie zdecydował się tu ujawnić. Może
ty, Herman (Hans, wątpię), to opisałeś w jakimś automobilowym Dzienniku? Wydaj
go. Czeka nie tylko PRL, ten jeszcze żyjący i Układ Warszawski. Ale też
dorastające rzesze niemowląt w UE; co oglądają „Stawkę” z becików.
„Zbyszko” w „Krzyżakach”, całe 15 dni grunwaldzkiej bitwy kręconej wśród
borów Stargardu Gdańskiego, mieszkał w jednym pokoju (15 nocy w jednym łóżku) z
królem Jagiełłą! Co przebojowy Emil Karewicz zaplanował od pierwszego
uściśnięcia raczej dłoni młodego rycerza. Najwyraźniej polsko-litewski król –
jego przyszła buława SS-mana? – lubił poza małżeństwem, starcia z nordyckimi
blondynami; czym „Zbyszko”, Kazio, Mieciek; cudem ocalały Jerzy; iluś podbitych
przez Karewicza młodzieńców.
Przyjazd pod Grunwald dziennikarki Wiesi (ona już z decyzją ciąży ze
„Zbyszkiem”) oraz Jerzego (niespełnionego z nim pod kołdrą) to też osobna
historia. Jak homo uwiedzenie – pewne na 100% – przyszłego oberleutnanta Hansa
Klossa. Lecz nie przez seksgruppenführera W.O.L.F.-a w żadnej osobie. Dokonał
tego ówczesny Książę Piruetu – Witołd Gruca z Opery Narodowej.
Ten arcy-urodziwy baletmistrz swego czasu robił choreografię w lubelskim
teatrze do „Nauczyciela tańca” Lope de Vegi. Z przyszłym Hansem Klossem w roli
tytułowej. Jako nastepnego Książę Witołd, uwiódł wtedy studenta PWST, Jerzego;
stąd przeciek. Hans był zrazu w w/w choreografii, po rekrucku niewinny.
Szczegóły? Cierpliwości, rodacy. Tu chodzi o trwałe wyplenienie z was do cna
homofobii!
Mieciek od nakręcenia „Spotkań” unikał przyszłego oberstürmfürera
Brunnera, który był mu aż nazbyt męski. Już w łóżku, czy byle gdzie – poniekąd
gwałcił. Och, nim co, jak biblijny wąż czarował upatrzonego „Adama”. Podobnie
uwiódł miliony Polaków; „Stawką” i innymi rolami. Chyba dzięki wszech
doświadczeniu (spłodził bodaje ośmioro dzieci) był taki skuteczny.
Zabawne… Czterej młodzi bohaterowie tego MELO-dokumentu uważali, że
każdy absolutnie podbije widownię (teatr się wtedy najbardziej liczył). Jak ci,
idący na wojnę, co myślą, że nie zginą? Albo, że gdy się teraz zakochali, to do
śmierci. Ta przepaść u samca między członkiem i rozumem.
We „Wspólnym pokoju” J. W. Hassa, Mieciek swą główną rolę zagra średnio;
jak i „Zbyszko”, swoją pod Jagiełłą. Gdy na plan filmu Hassa przyjeżdżała Alka
(znów feralny dla niej Wrocław), serce jej ślubnego męża Miećka, i reszta?,
było już w Warszawie u Jerzego pod kołdrą. Ten mega-skandal, do którego wstępem
będzie ujawnienie Jerzego romansu z Kaziem, dopiero zatrzęsie naszym
kulturalnym światkiem.
A oto jak zaczęło się to wszystko Jerzego z Miećkiem i nawzajem. By po
kilkunastu latach…
Jerzy od swego dyplomu (za rolę sędziego Danfort’a w „Czarownicach z
Salem” miał u prof. Aleksandra Bardiniego doprawdy platoniczną czwórkę); nie
często spotykał Miećka. Rzucali wtedy szybkie: „co słychać?”, obaj nieciekawi –
co.
Owacje stu tysięcy durnych Polaków pod Pałacem Kultury na cześć
wyzwoliciela-oszusta Gomółki też Jerzego nie obeszły. Jak i cały ten »święty«
Październik 56 uszminkowany na tzw. Odwilż.
Mieciek podobno rychło bumelował z ZMP-owskich zbiórek. Ale Pałacowi
Kultury długo nie skreślano, że jest „im. Józefa Stalina”, którego zbrodnie
współmorderca Chruszczow po latach rozgłosił. Oprócz, że członkom Układu
Warszawskiego – na cały Zachód. Ilia Erenburg, autor „Odwilży”; światowej
książki – hasła, był intelektualnym lokajem bez żadnej przerwy po carsku,
zbrodniczego Kremla.
Jerzy i Mieciek, raz cieplej się przywitali w radio na (nie)spodziewanym
nagraniu „Młodej Gwardii” – sługusa Stalina, Fadiejewa. Ale już potem
zwyczajnie w TVP na próbie „Płomieni”; o
dziwo, ekshumowanej powieści wyklętego przez władze StanisławaBrzozowskiego.
Tu, Mieciek (już podarł ZMP-owską legitymację?) dowcipkował z jeszcze
partyjnymi kolegami. Byli ciągle mocni? Jerzego, od zawsze nigdzie nie
zrzeszonego, pomijał.
Ten cud z „Płomieniami” – dotąd wręcz zakazanymi przez KC PZPR, takie
były nacjonalistyczno-metafizyczne – sprawiła ich młoda reżyser? Po pałacowym
upadku stalinizmu wzięła „Płomienie” na swój warsztat w TVP, Lucyna Tychowa,
córka szefa naszej Bezpieki, St. Radkiewicza. Zdała celująco? Jej zbrodniczy
tata wraz z zaledwie dwoma vice-oprawcami narodu, też dostali kilka lat wyroku
po znajomości.
A polskie sceny teatralne? Je, wypełniły odwilżowe sztuki, np. Bertolta
Brechta; chytrze „zbuntowanego” komunisty z jeszcze nie podzielonego murem
wschodniego Berlina. I inne, pióra podobnych rewizjonistów, którzy czuli się na
Zachodzie za Żelazną Kurtyną bezpieczni. Zaś ona się uchylała, by ci co powinni
wyszli do ukłonów.
Wkrótce po emisji „Płomieni”, Jerzy spotkał na ul. Foksal, miećkową
Alkę. Teatr wciąż nie dał im obojgu podwyżki. Próbowała w Kameralnym „Trąd w
pałacu sprawiedliwości”; coś krzepiąco-aluzyjne dla popaździernikowo durnych
Polaków. Autor – też komunista „buntowszczyk”, tyle, że, he, he, po włosku.
Któregoś wiosennego popołudnia Jerzy wpadł do SPATIF-u zjeść tańszy
klubowy obiad. Jako, że przed gażą (900 zł. mieś.), z trudem uregulował rachunek.
Przy szatni zerknął na tablicę ogłoszeń. W klubowym kinie obok, szedł, hm,
zachodni film. Włoski i historyczny ale za darmo.
Jerzy po omacku gdzieś siadł. W ustępujących ciemnościach rozpoznał na
sąsiednim krześle… Miećka! Ostatnio Jerzy myślał o starszym koledze (dwa lata
się liczą aktorowi), czytając pochwalne recenzje za miećkowego Filipa w
„Iwonie, księżniczce Burgunda”; z Marchbanksa w „Kandydzie”. „Przesadzone!”, na
ogół wtórował Jerzy swym teatralnym równolatkom. Więc głupio by się teraz i
przesiadać. A też do zerzygania uroczy dla wszystkich Mieciek był tu ze swoją
średnio sympatyczną Alką.
Na ekranie psy szarpały kogoś podwieszonego na sznurze; lała się filmowa
krew renesansowego pół trupa (czym ideowo nasz Październik). Z obrzydzenia
Jerzy chwycił – jednocześnie z Miećkiem – za poręcz fotela. Tę co ich dzieliła.
Przypadkowy dotyk cudzego ciała (nie w uczciwie krwawej rewolucji) jest
krępujący. Więc obaj szybko zabrali swoje dłonie…
Zielone flaki chyba nieżywej ofiary włóczyły wskoś ekranu – psy i koty
(gdyby tak nasz durny naród wtedy pod Pałacem, Gomółkę!). Ponowną bliskość
dłoni Miećka już tylko wróżyło drżenie poręczy, którą także Jerzy kurczowo
ściskał… Przez tę ekranową masakrę! Czy był myślowo lub… uczuciowo w jakimś
niebie? Co najwyżej w tym filmowym dokąd udał się nieszczęsny trup.
Po kosmicznej chwili Jerzy wolno ruszył. Aby jednak odnaleźć Miećka na
poręczy. Napotkawszy wpierw żywe ciepło tuż, tuż, cofnął swoją dłoń. Ta Miećka
– spróbował Jerzy wrócić z nieba (bo stu tysiącom tamtych durnych Polaków było
za późno) – mogła okazać się czającym się w kinowych ciemnościach jadowitym
kwiatem (Gomułka taki na pewno, po który on, rycerz Jerzy sięgał z narażeniem
życia! Na Boga, przecież Mieciek już po ślubie. Alka podobno w ciąży!
A jeżeli ten kwiat otwiera swe płatki wyjątkowo przyjaźnie? Niczym
kolczasta agawa zakwitł raz na 10 lat (Gomułka, szczerze przenigdy)?… Stop,
obywatelu Polski Ludowej! – winien pomyśleć nasz śmiałek. Są kwiaty co się następnie zamykają
wraz z ofiarą, która ginie w mękach. Po takim skandalu Jerzy publicznie
wydrwiony przez Miećka, ba, przez całe środowisko artystyczne, będzie musiał
skoczyć ze szczytu Pałacu Kultury!
Lecz na razie sunął dłonią po spoconym z tego napięcia drewnie; milimetr
za milimetrem. Wracał o tysięczny ułamek (nie)pierwszym krokiem w chmurach
ruszał na nowo. Czyżby, zdało mu się, czynił to samo równie niebotyczny
Mieciek? Tak! Zderzyli się ze sobą. O dziwo, na twardej ziemi. Jeden drugiemu
zacisnął palce! Kurczowo. Jakby oddając krew rannemu w śmiertelnym wypadku.
Chociaż to dawny Jerzy umarł przez ów zacisk, narodził się on cudownie nowy. A
co z Miećkiem (co z Polską Republiką Ludową)?…
Ukazał się napis „Koniec”. Zapaliło się światło. Alka miło kiwnęła
Jerzemu. Jeszcze nie miała brzucha!? A Jerzy omijając wzrokiem Miećka, rzucił
ogólne „cześć” i zaraz biegł Alejami Ujazdowskimi do tramwaju. Całe nad nim
niebo stało – z propagandowego nawyku? – w płomieniach Wielkiej Rewolucji
Październikowej.
Kazio w M-4 już spał na swej polówce. To dobrze. Wydał się Jerzemu
nudnym rozmówcą w przedziale pociągu, którego można będzie z ulgą pożegnać.
Nie, jednak obudził się. Wstał. Więc Jerzy się rozebrał, położył i kiwnął na
Kazia… O dziwo, jakoś poszło.
Tak minął tydzień…
Jerzy od początku, za mało wykorzystywał w teatrze swe chłopięce
„warunki”. Oraz ujmująco miły głos; spory talent. Byle nie zdążył pomyśleć na
początku gry, że gra. Aż ten fatalny Kazio spuścił mu z łańcucha ów cielesny
popęd. Coś, co odtąd rządziło Jerzym. Nie tylko w stronę Kazia.
Zamiast rozpychać się łokciami; w teatrze, w filmie, w TV; Jerzy od
siedmiu dni i nocy, np. teraz, ściągając do spania slipy – gorączkowo myślał o
Miećku. W ogóle nie telefonował do reżyser Maryny Broniewskiej chociaż
zaplanowała w TV „Portret Doriana Gray’a” z Jerzym w roli tytułowej.
Również tego ósmego wieczoru kiwnął z łóżka na Kazia. Od roku tysięczny
raz. Myśląc jednocześnie, co ma zrobić, żeby Kazio się odczepił. Czyli
wyprowadził. Razem ze swą polówką. Tak, to przykre bo spod kaloryfera do węglowego pieca przy Wileńskim. Ze swego, hm, serca,
Jerzy nie zameldowanego tu Kazia wyeksmitował siedem dni i nocy temu. Zaraz po
powrocie z klubowego kina. Może jutro, pojutrze uda mu się – i z tego M-4? Dla
świętego spokoju jeszcze ten kwadrans pod jedną kołdrą…
Już obmywając się z Kazia w łazience (biedaka na Pradze czeka miednica?)
swej prawej ręki Jerzy wciąż nie namydla. Jest słodko poparzona. Od tamtego
dotyku a wreszcie uściśnięcia się z ręką Miećka. Czy po niewątpliwym skandalu
byłoby w publicznym osądzie istotne, czyje palce pierwsze zacisnęły te kolegi?
Oby się tego nie dowiedzieć? I ta Alki ciąża.
Z punktu żyrandola źle, że Alka uparła się na to ich małżeństwo. Może
najlepiej, gdyby Jerzy w tym M-4 aresztowanego taty, żył nie z Kaziem i wcale
nie z Miećkiem! Lecz, żeby ze „Zbyszkiem”, wykonali do końca swe dziwnie
wstrzymywane gesty w pościeli. Można je było dopełnić wpierw ot, z przyjaźni?
Przecież studiowali na jednym roku i obaj byli na etatach w Teatrze Powszechnym
i razem grali w „Hamlecie”. Dalej jakoś by się to wszystko potoczyło. Niechby
na przekór socjalizmowi »podziemnie«! Uwzględniając nasz homofobiczny naród.
Lunęłoby ze „Zbyszkiem”najsprawiedliwiej bo zjednoczonym nurtem,
„pańsko”-chłopskiej krwi.
A wtedy dziennikarka Wiesia, nie tylko ładna co inteligentna,
przestałaby ich wciąż odwiedzać. Ona z babskiego prawa szykowała sobie
„Zbyszka” na ślub. Instynktem młodej „żyrafy”, na przekór jego łóżkowemu
Grunwaldowi z Jagiełłą. Co skądinąd kontynuowane, mogłoby ułożyć „Zbyszkowi”
artystyczne życie? On byłby Klossem! Niestety z czasem, Wiesia zaprosi pięknego
woja z Międzyrzeca do swego sublokatorskiego
pokoju na kolację z alkoholem, by zajść z nim w stan błogosławiony.
Wraz ze spaleniem w „Krzyżakach” grodu Juranda,
po babsku upartą Wiesię, wesprze stołeczne stado „żyraf” (Basia
Wachowicz-„Sienkiewicz”, Zosia Nasierowska-Majewska, Tessa Sobańska-Łomnicka,
Lucyna Winnicka-Kawalerowicz). Aż Wiesia zawiedzie „Zbyszka” do cywilnego
ołtarza. Co go unieszczęśliwi po dziś dzień? Wszak już mieszkając z Wiesią i z
córką Magdą przy ul Nowotki (one w dużym pokoju, on bez kontaktu z nimi w
małym), „Zbyszko” się nie rozwiedzie. I o jakimś jego romansie nigdy się nie
usłyszy. Z nikim…
„Zbyszko” był wtedy z pewnością najlepszym przyjacielem Jerzego. O nic
go nigdy nie pytając, dziwnie rozumiał tę miłosno-erotyczną szamotaninę. W
której przemiennie; Jerzy i Kazio (ten ostatni kipiał też wściekłą zazdrością),
ulewali za drzwiami małego pokoju (bez)sens męsko-męskiego bytu. Gdy tymczasem
„Zbyszko” w dużym nie mogąc zasnąć, patrzył w sufit.
A przecież z każdą minutą tych ich dwóch lat, i on i Jerzy – między
powrotami jednym tramwajem z wieczornego spektaklu np. „Hamleta” w Powszechnym
a rannym wstawaniem na próbę np. „Pod mlecznym lasem” – mogli się w tym
wspólnym gospodarstwie, pokochać?
To każdemu z czterech starców W.O.L.F.-a zdaje się dziś takie proste.
Gdy rodzina jest przez lata pod jednym dachem, częściej niżby przypuszczać,
nieci się skryte pożądanie nawet ojca do córki; do syna. W „Stawce”, Brunnera
do Klossa? Zdarza się i odwrotnie. Trochę jak w więzieniu, w marynarce
dalekomorskiej. Podobno w SS. Jak kiedyś na Dzikim Zachodzie jednego kowboja do
drugiego; ba, do wiernego konia! A przecież dla tych czterech młodych samców –
może przez ten socjalistyczny ustrój – tu, nic proste nie było.
Także – pomijając naszych dwóch
premierów i kilku członków rządu – dla chyba Prymasa Stefana Wyszyńskiego? Był
czarujący nie tylko wobec ośmiu „skrytek”; za Stalina nękanych przez UB. To one
kurialne mrówki bez habitow, wyniosą Go też na kardynalstwo. Parę ich wpierw
skonało w UB-owskich piwnicach. Lecz zataiły jego poza-teologiczne sekrety?
Prymas był za młodu kapelanem studentów. Również studentek. Podobno
wtedy kilkanaście ich zaprzysięgło, aż wsadzić uwielbianego kapłana na Stolicę
Piotrową. Szkoda, że im to nie wyszło.
Z czasem UB czymś znanym mu, szantażowało Prymasa, aby zdradził swój
Kościół. Czyżby któraś „skrytka”, puściła farbę? Wreszcie zesłano Go pod strażą
do klasztoru. Nie, nie „pod celą” u Bazylianów! Ale nasi proboszczowie,
biskupi, poddawani UB-owskim groźbom (a’propos ministranta, lub seminarzysty?)
– złamali się jak scyzoryki. Publicznie wyrzekli się niezłomnego Wyszyńskiego;
w tym rozbieranym pokerze Kościoła z Bezpieką. Prymas wyszedł po trzech latach
z nastaniem Gomułki.
U zarania Gierka, katolik Mieciek bardziej a heretyk Jerzy mniej,
poznają osobiście Prymasa. Raz na organizacyjnej kolacji z Nim w pałacu przy
Miodowej. Obaj urodziwi aktorzy wpierw pobłogosławieni; potem ten żur, to
pieczyste z dzika czy byka roboty »skrytek«; mieli wkrótce jechać na
słowno-muzyczne imprezy do USA.
Szło o datki Polonii na świeżo beatyfikowanego antysemitę-»jezuitę«
Maksymiliana Kolbego. Prymas Wyszyński po deserze był pod urokiem Miećka. Te
jego pieprzne „anegdoty” z bródnowskiego „pekinu”, ta katolicka przymilność
fachowo odgrywana pod, hm, „standing ovation”.
W 70-tym r. cały polski naród wsadzi kosy na sztorc, bo ludowa władza
się skiepściła. A co Prymas; już wtedy prawie Tysiąclecia? Przywoła
strajkujących na Wybrzeżu, do porządku! Bo Bezpieka go czymś totalnie
zaszantażowała!? Jak przez cały PRL ogromna większość księży…
Ciebie, Hansie Kloss, nasz naród by kochał i w różowej sukience, i jako
Pierwszego Sekretarza PZPR! Skoro dozgonnie gen. Jaruzelskiego. A on, uważasz,
dlaczego ogłosił Stan Wojenny? Bo KGB zaszachowała generała tym jego blond
szoferem! To co, że ten zmieniał drążkiem biegi Historii generałowi, jeszcze
wtedy vice-ministrowi MON-u (twardy przeciek od żołnierza zazdrosnego o te
fuchę kolegi, szofera).
Ty, Hans żeś trwalszy niż WRON, ba, niż Watykan. Bo ta tysiącletnia
Rzesza… Wszak jakąż skuteczną wunderwaffe są gejowske kwity! Choćby na nasze
trefne VIP-y. Zamiast wytoczyć W.O.L.F.-owi proces o zniesławienie najświętrzej
„Stawki”, lepiej uśmiechnij się, Hans! Przerwij swe masmedialne milczenie
orędziem o własnej, przecie, jedynej nocy z Księciem Piruetu! Ty, król Kloss
Chrobry; na razie dla Polski a może dla UE; dla ludzkości byłbyś jak M. M. z
jej pośladkami w „Pół żartem...”
Tylko Matka Teresa kładąc w internecie gumę na banana by cię, Hans,
przebiła w takim czynieniu światowego dobra. No, ona, czytałem, głodziła swych
ubogich(!), zaś milionowe »datki« (też przez szantaż!) ładowała w Watykan. A
ty, Hans, jednym kliknięciem w „enter”, uratujesz 29% gejów z owych ich 30%
samobójców. Powstrzymasz homofobię i wszelką nietolerancję. Niech cię ku temu
ośmieli ów fakt. Otóż Książę Piruetu schędożył (też jeden razik), i naszego Ramzesa
XIII-go!
Hans, nasz słodki! Skłoń także Brunnera (ja go jeszcze tu wielokroć), by
on wsparł cię równie ostro! W tym choć przymusowym oby i międzygwiezdnym coming
out-cie VIP-ów. Czyli tych co wciąż na ziemi i tych co już w niebie, piekle
albo w czyśćcu!
Nasi tu trzej, w wolny od teatru poniedziałek 59 r., akurat sprzątali
ich M-4. Jerzy ze „Zbyszkiem” zamietli, Kazio pastował, froterował. Potem
„Zbyszko” upychał do worka jeszcze z UNRRY, brudy pościelowe. Każda sztuka
miała w rogach – niczym sztandar przechodni ZWM, ZMP, ZMS (no, jeszcze nie
opozycyjny NZS) – stalówką, czerwonym tuszem znaki kolejnych państwowych
pralni. Pomyśleć, że o domowych pralkach nie śniło się i członkom KC PZPR!
Spuściwszy swe modre oczy zarumieniony „Zbyszko” te prywaciarsko
splamione prześcieradła przez Jerzego z Kaziem wsunął między poszewki i poszwy.
Jerzy podając mu je, też uciekł zmrużonym spojrzeniem za okno, które również
warte umycia.
A jeśli dziewczyna w pralniczym salonie nr 44, gdy „Zbyszko” rzuci tobołek
na wagę, wyciąganie któreś z fatalnych prześcieradeł? Pomyśli, że on osobiście
je wyplamił. On, mistycznie szklany agent Inteligence Service w ostatniej
narodowej „Kobrze”!
Nikt z miliona widzów tłoczących się przed paru tysiącami „skrzynek z
okienkiem”, nie powinien wiedzieć o choćby przypuszczalnym splamieniu, prócz
osobiście „Zbyszka”, patriotycznego wizerunku TVP. Z resztą on żyjąc na wiosce
nigdy nic takiego i sam ze sobą...
Bez czujnych pod pierzyną rodziców, zaprzestał w stolicy spowiedzi świętej!
Tu, Pan Bóg przestał grozić „Zbyszkowi”? Pozostało swędzące zawstydzenie; nawet
gdy się „tam” mydlił wonnym „for you”. Nie wypadało mu więc wgłębiać się w to
co robi Jerzy z Kaziem w małym pokoju obok… Na częsty ból głowy, „Zbyszko” łykał ciągle bardzo
popularnego „kogutka” i starał się zasnąć. Ciekawe. 90% Polaków zarazem
cieszyło, że PRL znacjonalizowała przedwojennego fabrykanta tych proszków...
Zaś Jerzy? Myślał o drżącej poręczy w klubowym kinie. Aż jeszcze
dalszego dnia… Mimo zażycia wieczorem Kazia przez akademicki kwadrans, wciąż
nie mogąc spać, Jerzy po cichu wyruszył na Główny. Pociąg miał zaraz.
Jerzego tak ruszyło, bo przeczytał w „Życiu”, że w łódzkiej wytwórni już
się nagrywa postsynchrony do „Wspólnego pokoju”. Czyli Mieciek musi tam być. W
swej roli, chwalił mu się, nie schodzi z ekranu. Więc Jerzy weźmie go tam za
rękę, powie, że on Miećka kocha i będą razem do śmierci!
W holu łódzkiego Grand Hotelu, półprzytomny stanął za palmą. Dopiero
późno w nocy roześmiany Mieciek wyszedł z hotelowego dancingu trzymając Alkę
pod pachę!
Rano„bezsenny” dzień Jerzy dał się Kaziowi zaciągnąć do Zachęty; na już
dozwoloną przez Partię i rząd wystawę impresjonistów. Tu, w muzealnym WC, hm,
„po wszystkim” z winy Kazia, znów coś wymyślił.
Zostawi Miećkowi w teatrze Polskim list. Na portierni! On, Jerzy; z tych
miłosnych cierpień prawie święty; dziś gra w Powszechnym epizod nastoletniego
kochanka „Elżbiety, królowej Anglii” (zawsze brawa). Nie wyjdzie do ukłonów i
zdąży pod teatr Polski. Jeszcze nim Mieciek po swym trzy aktowym Trigorinie w
„Mewie” (granym, oj, średnio), wyfrunie jak to on przez portiernię.
Ale, nie! Bo wyjdzie z nim Alka, która gra w „Mewie” Ninę (wystrzałowo
lecz technicznie)! I prosto z tramwaju wciągnie Miećka na rozścielony tapczan
małżeński. Co, tam! W liście byłby: „Kocham cię, przecież ty mnie także, czekam
za rogiem”. A jeśli instynktem „żyrafy” Alka zechce go przeczytać!
Po kolejnym namyśle Jerzy zadzwonił z Powszechnego na portiernię w
Polskim. W przerwie przed ostatnim aktem „Mewy”, gdzie Trigorin się zabija. I
wykrzyczał uprzejmie zdumionemu Miećkowi, że MUSŻĄ się z spotkać! W duszy
wzbierała Jerzemu powódź uczuć. Mieciek musi, pamiętać tę ich zwodzoną poręcz w
kinie? To oczywiste! Jeszcze wymamrotał Miećkowi w słuchawkę: „Stanę o północy pod waszym blokiem, zejdź” i wsiadł w
tramwaj.
Nie wiadomo co Mieciek skłamał Alce. Może
ją, hm, uśpił jak Jerzy, Kazia? Tamtego wieczoru Kazio szczególnie długo modlił
się pod krzyżem (para-żyrafi instynkt?). Gdy już odrobił w rytualny kwadrans
„to” na rzecz Jerzego?
Ten, zdyszany, za chwilę siedział z Miećkiem na zrytej przebitymi
sercami ławce, przy Okopowej. Zjeżdżały ostatnie tramwaje do remizy. W
milczeniu na coś czekali. Dziwnie nie było gwiazd. Zaczęło mżyć. Patrzyli sobie
kurczowo w oczy. Z tych rozpłomienionych, Jerzego chyba coś wreszcie przelało
się w zalęknionego, Miećka. Gdyż ten równie mocno ścisnął kolegę za obie ręce…
Co Jerzy mu potem mówił? Długo i niepowstrzymanie? Podczas gdy Mieciek
od początku do końca ani słowa. Zachowają to w sobie do śmierci?, do jakiegoś
wywiadu prasowego w neokapitalizmie? A może wszystko zapomną? Przy pożegnaniu
„na chwilę” objęli się tak mocno, jakby umierali. Chociaż dopiero teraz mieli
prawdziwie żyć. Bo razem! Jak? Czy to ważne.
Przez kolejny tydzień Jerzy w małym pokoju (po wiadomych kwadransach?)
odtrącał Kazia lub zaraz wyrzucał go ze swego łóżka. A ten zamiast
sprawiedliwie przez Jerzego „utulony”, do snu – klękał pod ścianą z krzyżem i
płacząc robił mu głupie wyrzuty o Miećka. Więc goły Jerzy, tak jak stał, biegł
wściekły do dużego pokoju. Tu wskakiwał też gołemu „Zbyszkowi” pod kołdrę i mu
się żalił, jaki ten Kazio nieznośny. A najprawdziwiej święty Jerzy ma prawo
wyjść by odetchnąć. Że tak naprawdę do ukochanego Miećka, który zdenerwowany
już na pewno czeka za blokiem? No, to co!
Miećkowi jednak łatwiej poszło z Alką? Lub ona w trosce o ich
nienarodzone dziecko udała, że śpi. Gdyby teraz nic z tego, to przez Kazia!
Mimo, że Jerzy, u stóp krzyża… Nooo, sumiennie zatkał gębę rozmodlonemu
Kaziowi. Gdzie tam. Tylko Kazio złapał tchu na nowo Jerzemu groził, że się
otruje; jeżeli ten wyjdzie z domu.
Teraz pewnie odmawia za ścianą litanię do Serca Jezusowego, by Miećka
trafił szlag? Bo Jerzy daremnie wrzasnął: „Krzyż jest ewangelicki, Kaziu. I
grzech prosić o coś takie”… Dwie ulice dalej chyba w nic już wierząca Alka
modli się, żeby Jerzego coś trafiło… Tu, w małym pokoju szczerzy na Kazia swe
oczodoły trupia czaszka… Jerzy (kiedyś, z zapędami na Hamleta) wziął ją z
cmentarnego śmietnika; wygotował w kotle na bieliznę, postawił na szafie.
Kazio święcie wierzył, że to odtrącenie go – aż zadławiony upadł pod ten
krzyż, gdy spod domu szło Miećka: „No, zeeeeejdź, Jurek!” – Pan Bóg jednak
ukarze. Zaś Mieciek? Już pewnie wrócił pod kołdrę do Alki; że niby zaczerpnął
powietrza i minął mu ból głowy. Zaczął się! Lecz udająca sen Alka, Miećkowi nie
pomogła. Odwrotnie. Wyłącznie by najlepszy kolega!
A Jerzy? On, w dużym pokoju, szczelniej nakrył kołdrą siebie ze „Zbyszkiem”.
Poczym westchnąwszy, objął go za szyję. Ten leżał na wznak prawie nieruchomo.
Lecz swym pulsującym drganiem, raczej tu niż ówdzie, przyzwalał jakby na sporo
więcej. Na wszystko?
Niestety. Jego drobniejszy, słabszy kolega Jerzy dalej był myślą przy
Miećku, którego duży, silny „Zbyszko” – czyżby wbrew sobie Jerzego kolega
wyłącznie od serca – bardzo lubił. I chciał, chyba szczerze, by Mieciek z
Jerzym wreszcie się połączyli. Że kosztem Kazia i Alki? Trudno.
Nim co, Jerzy rozpaczliwie przylgnął do „Zbyszka” całym gołym sobą. W
dalszym ciągu czysto koleżeńsko! Jeśli nabrzmiał czymś więcej, jeśli Jerzego
zgięte kolano cisnęło podobne nabrzmienie u „Zbyszka”, to mózg przylgniętego
Jerzego z niemą prośbą o jakiś ratunek, obu nabrzmień prawie nie rejestrował.
A goły „Zbyszko”? Ciśnięty w swe biodro pulsującym nabrzmieniem
serdecznego, wszak tylko kolegi, który spragniony, lecz Miećka, tam mu, je
wycelował i prawie odpalił? Akurat to, „Zbyszko” („niech wam będzie, żem wieśniak”),
boleśnie rozumiał. Już sporo miesięcy; w końcu raczej chcąc, niż nie chcąc; od
rana do rana nurzał się w tym czymś tutaj gęstym i niejasnym. Powalająco! Tyle
biedak Jerzy miał z okropnym Kaziem i sympatycznym Miećkiem problemów.
Przecie tkwiąc w tym czymś może już po pas (Grunwald go dopiero czekał),
„Zbyszko” wciąż trzymał w higienicznym tapczanie swój „kuferek” uczniaka na
stancji. U spodu z przaśną wiarą w Pana Boga z międzyrzeckiej parafii! Gdzie
nikt z sąsiadów o czymś aż tak wrogim klasowo nie słyszał; nikt nie był z tym
nawet przez miedzę; tym bardziej pod jedną kołdrą. On, do pójścia na studia,
nijak, nigdy. Może coś wie Pan Bóg?…
I tak biedak „Zbyszko”; kroczący niby suchą stopą po głębokiej wodzie,
hm, seks-rewizjonizmu, wciąż nie rozumiejąc siebie; nagle… Zapragnął obrócić
się i mocno przylgnąć, twarzą w twarz, do Jerzego. Nabrzmieniem w nabrzmienie
Ale nieee… Jerzy sapał, jakby wstrzymywał płacz. Za Miećkiem. Aż tak? „Zbyszko”
delikatnie poprawił Jerzemu włosy.
W dali – za blokami tej niegdyś zroszonej robotniczą krwią dzielnicy
Wola – z nad kocich łbów ulicy Młynarskiej, tuż przy lśniącym socjalistyczną
nowością Państwowym Domu Towarowym – szedł pod dniejące niebo, przedranny łomot
czerwonych wagonów. Zgrzytały nabrzmiałym żelazem o żelazo.
Coś mokre chciało się wyrwać (wyrwało się?) i ze „Zbyszka”!
„Dmuchał jak zawsze wiatrami październik.
Jak dmuchał za kapitalizmu.
Skręcały tramwaje na most przy Giserni,
szyn wyślizganą krzywizną…” – tylko zabrzmiało „Zbyszkowi” w bolącej
głowie…
Poemat Wł. Majakowskiego „Dobrze”, on recytował przed komisją
egzaminacyjną PWST. Chyba dość rewolucyjnie skoro przedwojenni profesorowie
przyjęli go. A co na to wszystko do kupy, ów Pan Bóg? Niech się wreszcie okaże
czy on w ogóle jest!... Jutro próba „Pod mlecznym lasem”...
„Jureczek, chcesz przegadać swoje kwestie „ChłopcaNicDobrego”? – zapytał
szeptem.
„Później, Zbysiu…” – siorbiący nosem zapytany, omal „Zbyszka” udusił
swym ramieniem.
Warszawa
2006 r.
Jerzy Nasierowski
https://www.youtube.com/channel/UCFqdSGFzvVEb4msUP0TnyG
0 Komentarze